W górach jest wszystko co kocham. Tak. Świadomie i z pełną premedytacją zaczynam ten tekst tak samo, jak już kiedyś zaczynałam. Kilka treściwych dni pobytu nad naszym polskim morzem, dało mi przejrzysty obraz, zupełnie nie jak woda w Bałtyku, że w moich żyłach płynie bardziej góralska krew. Jechałam pełna energii w poszukiwaniu swojego ja. Wraz z nowymi doświadczeniami i obrazami upolowanymi dość spostrzegawczym wzrokiem, przywiozłam w głowie sporą dawkę pewności, że lubię różnorodność krajobrazu. Woda nigdy nie była moim żywiołem. Zodiakalnie jestem ziemią. Lubię czuć grunt pod stopami. Otwarta toń wody mnie przeraża, jednocześnie wzbudzając wielki respekt i zachwyt. Jak człowiek jedzie pociągiem osiem godzin, za oknem podziwiając krajobrazy, to w głowie przewija się milion ciekawych myśli. Oko to spryciarz. Potrafi wyłapać każdy najmniejszy szczegół. Trójwymiarowość chmur na błękitnym niebie, doskonałe światło, które pięknie komponuje się w danym momencie z soczystą zielenią, czy choćby ponure krople deszczu na brudnej szybie pociągowego okna. Do tej pory nieustannie powtarzałam, że mogłabym mieszkać gdziekolwiek. Po tej podróży wiem, że to gdziekolwiek może być wszędzie tam, gdzie są góry. Nieustanne towarzystwo widoku horyzontu, jest dla mnie czymś nie do przeskoczenia. Ostre i zimne powietrze, powoduje że czuje się ciągle nieswojo. To że lubię ciepło, albo nawet gorąc, znane jest wielu nie od dziś. Początek maja, oprócz sporej dawki jodu, napełnił mnie jeszcze wiatrem i zimnem. Dawno tak nie zmarzłam. Morze to nieodkryty ląd. Podróże są fajne, bo każda kolejna odnajduje w nas brakujący element układanki naszego ja. Z każdej staram się przywieźć coś szczególnego. Z tej mam swoje ulubione zdjęcie. I choć nie jest kolorowe i majowe, to lubię je najbardziej. Właśnie dlatego, że takie nie jest.
Zakwitł bez.
eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz