„(…)Olbrzymie kałuże w
podziurawionej solidnie nawierzchni, zostawiały na butach wyraźne ślady czegoś
w rodzaju brei. Odciski, niczym dowody w sprawie zbierane ze szczególną
dbałością, z każdym kolejnym krokiem tworzyły jakąś nieokreśloną historię. Droga przemierzana co dzień, niezliczone ilości mikrośladów, które składały się
w jedną bardzo uwierającą w serce całość. Starała się pokonywać dystans
najszybciej jak się da. Bywały dni, że z delikatnym uśmiechem satysfakcji
brnęła do celu, były też takie, w których gorycz piekła mocno, dając odczucie
wielkiego bólu. Ileż człowiek musi zrobić w swoim życiu śladów na ścieżkach wydeptywanych
codziennie, ile zabrudzeń pozostawia każdy najmniejszy posuwisty krok, który
nadaje rytm tykającym sekundom, w zegarkach codziennych wydarzeń. Powietrze pachniało czystym dymem, czyli
dymem w rzeczy samej. Pora grudniowa miała to do siebie, że wraz z cząstkami
niezbędnego do życia powietrza, spieszący nie wiadomo dokąd przechodnie,
delektowali się smakiem wszelkiej maści cząstek niedopalonych w kominach
szarych obywateli kraju. Zima.. pomyślała zerkając ukradkiem na siny kolor
nieba. Wszystko wydawało się jakieś wyblakłe. Opatuleni po uszy, zderzający z prędkości
ludzie mieli miny, jakby za karę przyszło im żyć. Zima.. przecież to tylko
zima, a obraz codzienności odmieniony, jakby na każdego spadło milion
nieszczęść. Zastanowiła się chwilę, czy to aby jej spojrzenie jest już tak
wyblakłe, czy może faktycznie paleta barw, jaką serwował grudzień jest bardzo
monochromatyczna. Zatrzymana w biegu ulicznych zdarzeń, w lekkim pośpiechu niezałatwionych
spraw, postanowiła jednak na chwilę wcisnąć stop.
Krok za krokiem. Coraz większe
połacie mokrego śniegu zamiast dodawać mocy, dodawały pewności, że forma
niestety już nie ta. Pochylenie, które zdawało się nie mieć końca, zmuszało do
ogromnej dawki wysiłku. Ból. To jakby ktoś postanowił przez całą drogę wkręcać
najdłuższą i najgrubszą z możliwych śrub wprost do kości, robiąc to najwolniej
jak tylko się da, używając przy tym swoich wszystkich sił. Zagryzała zęby. Z
każdym podniesieniem stopy wmawiając sobie, że nie ma żadnego bólu, jest tylko
czysta biel i ogromna radość z możliwości wychodzenia stromą ścieżką.
Kilometrów przybywało. Zacierane ostrym powietrzem uderzenia bólu, rykoszetem
uderzały co jakiś czas. Pokonując kolejne kilometry dystansu, zastanawiała się
na co komu takie umartwianie… Gdzie jest sens skazywania się na olbrzymią dawkę
cierpienia fizycznego, o skali którego nikt nie zdawał sobie sprawy. Ale ten
uwierający ją ból dodawał tylko pewności, że każdy pokonany dodatkowo
kilometr jest dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych i wszystko w życiu
jest do przejścia. Wiedziała doskonale, że forsowne wspinanie obciążające stawy
jest dla niej zabójstwem. Po kilkudziesięciu kilometrach takiej trasy, ze łzami
w oczach dobijała do celu. Było w tym swego rodzaju umocnienie duszy.
Miliony migających świateł samochodów
spieszących, jakby ten dzień miał być ostatnim, oślepiały w półmroku spojrzenie. Jakiś wielki szklany budynek, który
odbijał dość wyraźnie jej posturę. Zawahała się w biegu, cofnęła krok.
Przystanęła by spojrzeć na obraz zimowej osoby. Oczy skrzące w odbiciu szyby nie były ani smutne ani wesołe. Po prostu były. Dwie może trzy sekundy
zatrzymania, a przez głowę przeleciał film ostatnich kilku tysięcy godzin
życia. Tęsknota za tym co było i za tym co będzie. Tęsknota za niczym. Po
prostu tęsknota.
Jedno słowo, które malowało twarz
w odbiciu szklanej wystawy sklepowej.(…)”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz