07 grudnia 2017

obserwatorium


„(…)Olbrzymie kałuże w podziurawionej solidnie nawierzchni, zostawiały na butach wyraźne ślady czegoś w rodzaju brei. Odciski, niczym dowody w sprawie zbierane ze szczególną dbałością, z każdym kolejnym krokiem tworzyły jakąś nieokreśloną historię. Droga przemierzana co dzień, niezliczone ilości mikrośladów, które składały się w jedną bardzo uwierającą w serce całość. Starała się pokonywać dystans najszybciej jak się da. Bywały dni, że z delikatnym uśmiechem satysfakcji brnęła do celu, były też takie, w których gorycz piekła mocno, dając odczucie wielkiego bólu. Ileż człowiek musi zrobić w swoim życiu śladów na ścieżkach wydeptywanych codziennie, ile zabrudzeń pozostawia każdy najmniejszy posuwisty krok, który nadaje rytm tykającym sekundom, w zegarkach codziennych wydarzeń.  Powietrze pachniało czystym dymem, czyli dymem w rzeczy samej. Pora grudniowa miała to do siebie, że wraz z cząstkami niezbędnego do życia powietrza, spieszący nie wiadomo dokąd przechodnie, delektowali się smakiem wszelkiej maści cząstek niedopalonych w kominach szarych obywateli kraju. Zima.. pomyślała zerkając ukradkiem na siny kolor nieba. Wszystko wydawało się jakieś wyblakłe. Opatuleni po uszy, zderzający z prędkości ludzie mieli miny, jakby za karę przyszło im żyć. Zima.. przecież to tylko zima, a obraz codzienności odmieniony, jakby na każdego spadło milion nieszczęść. Zastanowiła się chwilę, czy to aby jej spojrzenie jest już tak wyblakłe, czy może faktycznie paleta barw, jaką serwował grudzień jest bardzo monochromatyczna. Zatrzymana w biegu ulicznych zdarzeń, w lekkim pośpiechu niezałatwionych spraw, postanowiła jednak na chwilę wcisnąć stop.

Krok za krokiem. Coraz większe połacie mokrego śniegu zamiast dodawać mocy, dodawały pewności, że forma niestety już nie ta. Pochylenie, które zdawało się nie mieć końca, zmuszało do ogromnej dawki wysiłku. Ból. To jakby ktoś postanowił przez całą drogę wkręcać najdłuższą i najgrubszą z możliwych śrub wprost do kości, robiąc to najwolniej jak tylko się da, używając przy tym swoich wszystkich sił. Zagryzała zęby. Z każdym podniesieniem stopy wmawiając sobie, że nie ma żadnego bólu, jest tylko czysta biel i ogromna radość z możliwości wychodzenia stromą ścieżką. Kilometrów przybywało. Zacierane ostrym powietrzem uderzenia bólu, rykoszetem uderzały co jakiś czas. Pokonując kolejne kilometry dystansu, zastanawiała się na co komu takie umartwianie… Gdzie jest sens skazywania się na olbrzymią dawkę cierpienia fizycznego, o skali którego nikt nie zdawał sobie sprawy. Ale ten uwierający ją ból dodawał tylko pewności, że każdy pokonany dodatkowo kilometr jest dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych i wszystko w życiu jest do przejścia. Wiedziała doskonale, że forsowne wspinanie obciążające stawy jest dla niej zabójstwem. Po kilkudziesięciu kilometrach takiej trasy, ze łzami w oczach dobijała do celu. Było w tym swego rodzaju umocnienie duszy.

Miliony migających świateł samochodów spieszących, jakby ten dzień miał być ostatnim,  oślepiały w półmroku  spojrzenie. Jakiś wielki szklany budynek, który odbijał dość wyraźnie jej posturę. Zawahała się w biegu, cofnęła krok. Przystanęła by spojrzeć na obraz zimowej osoby. Oczy skrzące w odbiciu szyby nie były ani smutne ani wesołe. Po prostu były. Dwie może trzy sekundy zatrzymania, a przez głowę przeleciał film ostatnich kilku tysięcy godzin życia. Tęsknota za tym co było i za tym co będzie. Tęsknota za niczym. Po prostu tęsknota.

Jedno słowo, które malowało twarz w odbiciu szklanej wystawy sklepowej.(…)”

Brak komentarzy: