Ostatni nasty września. Deszcz znów wystukuje smutne melodie za oknem. Nie lubię pluchy, zimna i szarości dnia, która wprowadza w bardzo nostalgiczny nastrój. Ból głowy, ból istnienia. Jakaś beznadzieja wkradła się ukradkiem do myśli. Szukam w pośpiechu dnia, kolorowych liści i promieni słońca w nadziei, że być może pojawią się gdzieś. Tarta czekoladowa, jako dawka niezliczonej ilości szczęścia, miała być wschodzącym uśmiechem na mojej twarzy. Okazało się, że nie wszystko zawsze się udaje. Krem czekoladowy daleko odbiega od tego wymarzonego, wymyślonego specjalnie dla owej tarty. Może to ten deszcz, może stan pogodowy umysłu... Nasionka peperoncino mające dodać ostrości i wyrazistości jeszcze większej niż sam smak czekolady, jakimś cudem znalazły się w moim oku.... Wyrażenie ogień w oczach, nabrało dla mnie nowego znaczenia... nie polecam!
Znieczulam się skutecznie, co by piekielne ognie, nie zjadły mnie do reszty. Zdjęcia tarty nie zamieszczę, bo jej widok wcale nie oddaje pyszności!
:)
eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz