Wielkimi krokami zbliżamy się do mojego ulubionego miesiąca roku. Maj zawsze jest zapowiedzią uśmiechniętej buzi. Lubię ten miesiąc nie dlatego, że przyszło mi akurat w nim, wydawać swój pierwszy okrzyk na tej ziemi, ale właśnie dlatego, że pachnie zielonym, szalonym bzem. Rozmarzyłam się trochę! Za oknem minus pięć, deszcz ze śniegiem naprzemiennie próbują konkurować, które szybciej spadnie z nieba, jakby nie wiedzieli, że my tu na ziemi, czekamy na gwiazdki z nieba, ale niekoniecznie te szybko rozpuszczające się pod wpływem temperatury. Kwiecień plecień, święta minęły jak pstryknięcie palcem. Lodówki jeszcze pełne smakołyków, tak samo jak nasze brzuchy, które z nadęciem pokazują swoją ważność. Nie ma co żartować. Trzeba się wziąć do pracy. Rower, bieganie, ćwiczenia, w końcu wiosna nie wybacza. Nie będzie czekała na nasz dobry czas i chęci, tylko zjawi się niespodziewanie! Ale jak tu zabrać się za ćwiczenia, kiedy jedyne co szaleje w moim organizmie, to miliony myśli w głowie, co by tu dobrego zmajstrować. W domu jeszcze nie przestało pachnieć drożdżową babą i mazurkami, zającom z czekolady uszy na baczność sterczą z koszyków, a ja już snuje plany na słodkie co nieco. Dobrze jest być cukierniczką😊 Patrząc za okno, szary i ponury świat, fakt posiadania głowy wypełnionej w takim stopniu "cukrem" napawa mnie optymizmem.
Kuchnia podczas pracy niekoniecznie bywa kolorowa, czasami maluje się w czarno-białych barwach. Na szczęście efekty kulinarnych fanaberii sprawiają, że świat staje się kolorowy.
:)
eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz