W górach jest wszystko co kocham. Jeden dzień wolnego, może czasami człowieka uszczęśliwić. Szczególnie jeśli uda się spędzić go, w sposób, który sprawia, ze baterie doładowane są na długo. Nie potrafię tego opisać słowami, ale są takie miejsca, są takie podróże, które zaprowadzają we mnie porządek. Moje myśli biegają po głowie znacznie szybciej, niż moje nogi niosą mnie każdego dnia, a przyznam szczerze, że chodzę dość szybko. Ten wielki bałagan, którego momentami nie ogarniam udaje mi się okiełznać jedynie podczas wypraw górskich. Wysiłek fizyczny, cisza, wiatr i kontrast błękitu nieba z soczystą zielenią drzew, to wszystko mnie jakoś harmonizuje. Mogłabym mieszkać w lesie. Nic i nikt nie uspokaja tak bardzo, jak przyroda. Szczególnie, kiedy trzeba stawić jej czoła. Swoją wielkość poznajemy dopiero, w momencie pokonywania swoich słabości. Ja ciągle tęsknie do wspinaczki, na wyżyny swoich słabości. Wyjście w wysokie góry, daje możliwość sprawdzenia. Tego czy tak naprawdę okażemy się być przyjacielem dla samych siebie, czy może nie podołamy, temu trudnemu zadaniu. Droga czasem bywa stroma i kamienista. Nieraz zdarzy się moment zawahania, czy aby warto. Myśli krążąc po trajektoriach zdarzeń z przeszłości dość skutecznie zagłuszają chwilowe momenty skupienia na stawianych krokach. Pojawia się fizycznie niedomaganie, ale wystarczy chwila przerwy, jeden krótki postój, głęboki wdech i nogi niosą dalej same. Najgorszy bywa zazwyczaj ostatni odcinek. Niektórzy, szczególnie Ci mający okazję rywalizować w dyscyplinach sportowych, zwykli mawiać ostatnia prosta. Gdybym miała wskazać odcinek trasy, który w górskich wędrówkach jest najlepszy, bez wahania powiedziałabym właśnie, że ostatnia prosta. Kwintesencja wyprawy. Egzamin z życiowej formy. Porównuje go do momentu rozpakowywaniu prezentu. Taki dreszcz emocji, który towarzyszy zawsze, kiedy rozrywa się piękny, kolorowy, lśniący papier i człowiek przez ułamek sekundy jeszcze nie wie co jest w środku. Ten sam rodzaj niepewności w głowie. Jakiś błysk przelatujący pomiędzy lawiną myśli. Bo niby się spodziewamy, domyślamy co zobaczymy lada moment, ale kiedy już znajdziemy się na szczycie, to okazuje się, że nawet najlepsze wyobrażenie nie było w stanie oddać tego, co widzą oczy, kiedy stawiamy ostatni krok. Potem można już tylko siąść i podziwiać. Obserwując krajobraz dookoła nas, zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy, jak te maleńkie mrówki chodzące po świecie. I nie ma takiej siły, która pozwalałaby nam wygrać z przyrodą. Ona zawsze będzie miała miejsce pierwsze. Ale kiedy mowa o rywalizacji przyroda kontra człowiek i kiedy uświadamiamy sobie, że ma ona zawsze swoje pierwsze, zasłużone zresztą miejsce, to nie wywołuje to wewnątrz zawodu i pewnego rodzaju niedosytu, wręcz przeciwnie. Jest wielka satysfakcja. Ogromna radość, że jesteśmy za nią, a tak naprawdę kroczymy momentami krok w krok z nią. To takie przyjemne. Doświadczyć kruchości, słabości i wielkiej maleńkości wobec otaczającego nas świata!
Ot co! krótka refleksja na temat egzystowania w zgodzie z przyrodą.eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz