"(...)Szary i ponury świat za oknem.
Listopad jako jeden z dotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku, jak mawiał
słynny klasyk. Daje się to odczuć. Coraz mniej kolorów na drzewach, coraz
więcej mgły, która swą mrocznością dodaje powagi końcówce roku. Odliczanie,
powolne przesuwanie się po datach w kalendarzu. Mimo to czas pędzi
nieubłaganie. Znowu rozliczanie się ze swoich myśli i czynów. Znowu ta sama
kalkulacja i bilansowanie zysków i strat. Kilka ciosów zadanych ostrym słowem i
jakoś inaczej się żyje. Mówią, że słowa ranią najbardziej, prawda. Mówią, ze
czasem lepiej się dwa razy zastanowić zanim wypowie się te, których już cofnąć
się nie da. Waga ich mocy jest niesamowita. Szczególnie jeśli trafiają bardzo
głęboko w pamięć i serce. Człowiek utwierdzony
w przekonaniu , że świat jest czarno – biały uczy się każdego dnia, że
jest pełen kolorów, może nie takich jak byśmy chcieli. Czasem ta paleta jest
ciężka do akceptacji dla naszego oka. Bywa, że swym kolorytem gubimy ostrość
widzenia. Jedno jest pewne. Każdy dzień uczy znosić i akceptować pewne racje i
byty. Szczerość jest ważna. W stosunku do ludzi nam bliskich jakże cenna.
Jednak czasami właśnie w obliczu starcia
z tymi bliskimi, lepiej skłamać niż wyjawić prawdę, która w swym brzmieniu może
zaboleć okropnie.
Nowy dzień przywitał cudownym
wschodem słońca. Pomarańczowo – różowe smugi na jeszcze nie do końca
rozjaśnionym błękicie, malowały niczym najlepszy artysta pejzaż, na który
chciało się patrzeć bez końca. Podniosła żaluzje, by w ciemnej i nieco zimnej
jeszcze po nocy kuchni, napawać się tym widokiem. Pomyślała, że w swoim domu chce
mieć kuchnie od strony wschodniej, by każdego poranka móc cieszyć oko cudem
natury, jakim z pewnością był wschód słońca. Popijała powolnie gorącą kawę, która
swoim aromatem dodawała jeszcze większej uciechy. Zatrzymane kadry, moment
wygodny i ciepły w odczuciu. Ciepło wewnętrzne, które rozpływało się wraz z
powolnie płynącą krwią w żyłach. Nostalgia. Ale i radość. Zadowolenie, że ma
szansę przeżyć takie poranki, jak ten. Niebywałe, jak szybko czas uzdrawia
chore dusze. Jak tykające sekundy, w których pośpiesznie żyjemy, odnajdują
nasze ścieżki i wskazują drogi.
Słońce świeciło prosto w twarz.
Kroczyła powolnie otulona zielonym, grubym szalem. Mrużąc oczy starała się
spojrzeć centralnie w jeden oślepiający ją punkt. Ten dzień zwiastuje
początek zimy- pomyślała. Mimo, że termometry wskazują nieco więcej niż minus pięć i
słońce swoimi promieniami zaprasza do obcowania z nim, to policzki smagane
wiatrem pokazywały wyraźnie, że oto nadchodzi zima (...)"
Listopadów ciąg dalszy.
eM.