Środa, jak każda w pięciodniowym kieracie pracy, miała zacząć się przed godziną siódmą, kubkiem gorącej, czarnej, jak me serce kawy. Nieprzespana noc, z powodu doskwierającego dość uporczywie bólu gardła i kataru niczym strumień wodospadu, który przytłacza swą obfitością, sprawiły, że trzeba było poddać się zaleceniom Pani doktor. No więc posłusznie udałam się najpierw do apteki, w której zostawiłam ilość pieniędzy odwrotnie proporcjonalną do wielkości siateczki z zakupionymi lekarstwami, po czym pośpiesznie podążyłam w kierunku domu, żeby teraz, co rusz przerywając pisanie postu, delikatnie drażnić swój nos, czerwony zresztą jak moje niedawno pomalowane w tym kolorze paznokcie, wycierając strumienie kataru. Zima to jednak paskudna pora roku, szczególnie w szczytowej formie rozwoju gryp, przeziębień i innych atrakcji, niekoniecznie pozytywnie wpływających na nasze samopoczucie. Za oknem coś w rodzaju zimowo - odwilżowej pogody, ni to śnieg ni to deszcz.. w każdym razie coś leci z nieba. Wygrzewam się więc, jak zaleciła wspomniana Pani doktor, zasłuchując w gitarowe dźwięki Chris'a Cornell'a. Kilka dobrych lat temu, dostałam płytę tego pana, od pewnej osoby, która wręczała mi ją z przeświadczeniem, że mi się na pewno spodoba.. nie mogę się nie przyznać, że tak właśnie było i jest do tej pory.. I tak mija środowe południe u boku Chris'a i kultowej tej zimy pozycji Leszka Gnoińskiego ' Republika Nieustanne Tango'.
Mimo wszystko zaczynam tęsknić za pracą. Jakoś to się pewnie nazywa, kiedy człowiek niespełna trzy godziny od wyjścia przymusowego z pracy, zaczyna tęsknić za nią... Lepiej nie będę szukała definicji tego pojęcia.
Jak starczy sił to ciasteczka owsiane zagoszczą w kuchni ;)
Miłej środy moi mili. Nie dajcie się wiruskom
eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz