31 stycznia 2017

love of my life

Kiedy człowiek wchodzi w nowy rok, zawsze w kieszeniach swoich możliwości, niesie ze sobą jakąś namiastkę wyzwań. Często bywało tak, że przekraczałam progi kolejnego roku, z wielkim patetycznym wręcz postanowieniem, spełniania obietnic sobie samej.. Tego roku, zrobiłam nieco inaczej. Obiecałam sobie, że będę żyć w zgodzie sama ze sobą. I myślę sobie dzisiaj, kiedy mija już ostatni dzień, pierwszego miesiąca roku, że to było najlepsze podejście do sprawy. W ostatnim czasie mam wiele okazji, żeby sprawdzić się przede wszystkim na płaszczyźnie interakcji z ludźmi. Co dzień mam takie możliwości, ale styczeń to bardzo szczególny czas. Kiedy siądziesz na kanapie i zaczniesz zastanawiać się jak stanąć na rzęsach, żeby pewne sprawy zagrały, to wydaje Ci się, że choćby Twoje rzęsy miały kilometry długości, to jest to niemożliwe do wykonania. Ale przychodzi taki czas, że nie ma czasu, żeby pomyśleć jak stanąć na rzęsach, bo cały swój czas poświęcasz właśnie na stawanie na nich.. i okazuje się, że niemożliwe staje się możliwe. Prawdą jest, że wszystko co nas spotyka, zostawia jakiś ślad. Na moich kolanach widać pełno blizn z lat dzieciństwa :P, bo kiedy bywało się dzieckiem ulicy, a wieczorynka była okazjonalnym przerywnikiem, w tygodniowym szale zabaw "na polu", to człowiek ma na sobie znaki szczególne. Z tęsknotą wracam myślami do tamtych beztroskich dni.. i zazdroszczę sobie, że miałam okazję przeżyć te lata bez dzisiejszych nowinek technologicznych.. Nic nie odda smaku owoców z grandy, czy bezcennej radości z potajemnego wyjścia na ulice w szpilkach mamy.. O jak pięknie, że jest co wspominać. Piszę o tym, dlatego, że to wszystko co zostawiło ślady, wpływa istotnie na dzisiejszą samoakceptację. Z dystansem jednak podchodzę do wielu rzeczy. Zawsze zostawiam pewien margines, który daje mi dowolność, nie ogranicza i to sprawia, że samoakceptacja nie jest rozumiana opacznie. Duża ilość pozytywnej energii miała swój początek w początku roku. To było trochę jak dobry zastrzyk endorfin, a ponieważ smakowało całkiem dobrze, postanowiłam utrzymać ten poziom, albo przynajmniej mniej więcej taki. Jak mawia klasyk.. "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą"!
Więc walczę! :)

troszkę uzależnia :D

keep fit!
eM

29 stycznia 2017

heart of stone

słowo na niedziele

najważniejsze w życiu, to umieć przyjmować to co daje nam los.

i nic nie smakuje tak dobrze, jak kosteczka czekolady!

bo to co nas spotyka, przychodzi spoza nas.


eM.

25 stycznia 2017

Like a stone

Środa, jak każda w pięciodniowym kieracie pracy, miała zacząć się przed godziną siódmą, kubkiem gorącej, czarnej, jak me serce kawy. Nieprzespana noc, z powodu doskwierającego dość uporczywie bólu gardła i kataru niczym strumień wodospadu, który przytłacza swą obfitością, sprawiły, że trzeba było poddać się zaleceniom Pani doktor. No więc posłusznie udałam się najpierw do apteki, w której zostawiłam ilość pieniędzy odwrotnie proporcjonalną do wielkości siateczki z zakupionymi lekarstwami, po czym pośpiesznie podążyłam w kierunku domu, żeby teraz, co rusz przerywając pisanie postu, delikatnie drażnić swój nos, czerwony zresztą jak moje niedawno pomalowane w tym kolorze paznokcie, wycierając strumienie kataru. Zima to jednak paskudna pora roku, szczególnie w szczytowej formie rozwoju gryp, przeziębień i innych atrakcji, niekoniecznie pozytywnie wpływających na nasze samopoczucie. Za oknem coś w rodzaju zimowo - odwilżowej pogody, ni to śnieg ni to deszcz.. w każdym razie coś leci z nieba. Wygrzewam się więc, jak zaleciła wspomniana Pani doktor, zasłuchując w gitarowe dźwięki Chris'a Cornell'a. Kilka dobrych lat temu, dostałam płytę tego pana, od pewnej osoby, która wręczała mi ją z przeświadczeniem, że mi się na pewno spodoba.. nie mogę się nie przyznać, że tak właśnie było i jest do tej pory.. I tak mija środowe południe u boku Chris'a i kultowej tej zimy pozycji Leszka Gnoińskiego ' Republika Nieustanne Tango'.
Mimo wszystko zaczynam tęsknić za pracą. Jakoś to się pewnie nazywa, kiedy człowiek niespełna trzy godziny od wyjścia przymusowego z pracy, zaczyna tęsknić za nią... Lepiej nie będę szukała definicji tego pojęcia.


Jak starczy sił to ciasteczka owsiane zagoszczą w kuchni ;)

Miłej środy moi mili. Nie dajcie się wiruskom
eM.

23 stycznia 2017

niezmiennie

Przeskakując po radiowych stacjach, zauważam dość silny trend sinusoidalnych zmian nastroju. Potrafię w ciągu kilkunastu sekund przechodzić płynnie od discopolowych dźwięków radia 'wawa nowy sącz' po smyczkowe głaskanie mych bębenków, radiowej jedynki. Obudziłam się dzisiaj o 9:14, mimo że wstałam 6:00, to mój umysł podrażniony dawka kofeiny w postaci dwóch bardzo mocnych kaw z rana, zaczął odbierać i wysyłać bodźce do otoczenia dopiero po godzinie dziewiątej. Rozbawiło mnie wczoraj stwierdzenie mojego Taty, który na moje co niedzielne narzekania pt." jutro znowu muszę wcześnie wstać", rzucił nonszalancko w moją stronę. " ..no tak.. Jeszcze się człowiek dobrze nie obudzi, a już musi iść do pracy ". Jakież to było trafne spostrzeżenie. Takie zresztą zwykle bywają riposty mojego Taty. Więc popijam kolejna kawę, przegryzając kanapkę między dźwiękami skrzypcowego grania i budzę się w poniedziałkowy poranek do życia, na kolejny tydzień. Podobno zwykłam pisać w poniedziałki. Hmm nie sprawdzam dni, w których dziele się z Wami swoimi refleksjami, ale może poniedziałek to dobry czas, żeby przelać czarno na białym, wszystko to co gdzieś tam drapie i pobudza szare komórki....

Widok za oknem ciągle ten sam.. niezmiennie od czterech lat.

eM.



21 stycznia 2017

the afterlife

Dzisiejszy dzień sponsoruje Gus Black. Coś w środku podpowiedziało mi, żeby nadać mu właśnie ton muzycznych dźwięków, z płyty 'The day I realized...'. I tak mi się jakoś wpasował bardzo. Dzień w muzyczne tonacje z owej płyty i dźwięki wypływające z głośników, w tenże właśnie sobotni dzień. Są takie zdarzenia, na które choćbyśmy bardzo chcieli coś poczynić, niestety nie mamy wpływu.
I nawet jeśli masz siły za troje, myślenie tez obstaje raczej przy bardziej pozytywnym niż podpowiada aura za oknem, to niestety nie wszystko zależy od nas. Może gdyby cały los był w naszych rękach?!.. Kto wie... Tymczasem trzeba się pogodzić z faktem, ze jest tak, a nie inaczej. Dobre rzeczy przychodzą i odchodzą, równie szybko, jak zdążyły się pojawić. Ludzie czasem zaskakują. Delikatnie zaskoczona kilkoma wydarzeniami ostatnich dni, postanowiłam tym razem wykorzystać lodówkowe zapasy. Beza w piekarniku! Może tym razem efekt końcowy, będzie lepszy niż poprzednim razem. Ostatnia próba nie należała do udanych. Ja natomiast należę do uparciuchów, nie poddaje się zbyt łatwo, więc niezrażona ostatnim upadkiem kulinarnych fanaberii, postanowiłam zaryzykować jeszcze raz. Myślę sobie, że bardzo trafny był mój wybór sobotnich dźwięków! Z każdym kolejnym utworem uświadamiam sobie, jaka wielka szkoda, że płyta ta poszła na chwilę w odstawkę. Z drugiej jednak strony, pewnie też dlatego dzisiaj tak wyśmienicie brzmi. Czasem dobrze jest dać sobie chwilę, żeby poczuć jak smakuje tęsknota. Ona jest najprawdziwszą miarą uczuć.

Nic nie jest takim, jakim się wydaje

eM.

P.S żeby nie było... zamieszczam zdjęcie, jako dowód w sprawie!

Torcik bezowy z kremem czekoladowym, okraszony musem cytrynowym!

Jestem z siebie dumna! Pierwszy raz w życiu udało mi się zrobić naprawdę dobrą beze! 😊😊



18 stycznia 2017

Takiego chłopaka

Co do jednego nie mam wątpliwości! Potrafię sobie dotrzymać słowa, a jeśli słowo dane w kwestii kuchennych fanaberii, to już nie ma o czym dyskutować :) Tak, też się stało tym razem. W ostatnim poście podzieliłam się z Wami maleńką obietnicą zrobienia pączków. W końcu karnawał w pełni, trzeba sobie troszkę dogodzić. Nie pomogą Chodakowskie, Mel B i inne fitnesiary. Upiekłam masę pączków. Zjadłam przy tym też kilka, no bo jak to upiec coś i nie sprawdzić czy wyszło jak należy!? A że z lukrem, z pudrem, z posypką lub skórką pomarańczową, trzeba przecież sprawdzić czy każdy smakuje należycie :) i tak oto czuję się właśnie jak dobrze utytłany pączek w maśle! Ale co tam.. jutro nagrodzę się podwójnym treningiem i będę rozpuszczać się, jak kęs mięciutkiego pączka w ustach, zaraz po pierwszym gryzie.
Do doskonałości jeszcze im troszkę brakuje, ale jak mawiają, trening czyni mistrza!
Dzielę się z Wami, poczujcie się przez chwilę, jak przysłowiowe pączki w maśle ;)


eM.

16 stycznia 2017

lot pszczoły nad tymiankiem

Zawsze uważałam się za typowo letnią dziewczynę. Słońce, zieleń i wysokie wskazania termometrów były czymś, co wprawiało mnie w niesamowicie dobry nastrój. Tej zimy, mimo, że jeszcze przecież nie dobiegła końca, przez chwilę doznałam, jakiegoś zauroczenia mroźnym klimatem. Może to aura za oknem, a może po prostu upływający czas sprawił, że okropnie tęsknie za śniegiem, mrozem i wyprawami w nieznane. Nigdy w życiu, nie posądziłabym siebie, o zauroczenie zimą. Spoglądając na ośnieżone szczyty gór, zaspy śniegu poza miastem i uginające się od ciężaru białego puchu drzewa w lasach, nie tęsknie za latem i upałem, ale właśnie za srogą zimą, która przecież jest na wyciągnięcie ręki. Dziwne to uczucie, tęsknić za czymś co tak naprawdę jest obecne w życiu. Może to jakiś niedosyt, może głos w środku, który ciągle podsyca we mnie chęć wyjścia wysoko. Kiedy tak rozmyślam o zimie, której tak mi brak, a której tak wiele w tym roku, zahaczam myślami o karnawał. Jednym z bardziej oklepanych dla mnie skojarzeń z karnawałem są pączki! Mięciutkie, jeszcze ciepłe, oblane obficie lukrem i posypane skórką pomarańczową! Każdy kolejny kęs odsłania tajemnice drożdżowego ciasta. Łapczywie doprowadzając do sedna sprawy, jakim jest nadzienie w postaci różanej konfitury. I tak sobie myślę, że dam się ponieść kulinarnym fanaberiom! Tak więc pączki zaserwuje w najbliższych dniach. Może chociaż w niewielkim procencie, zaspokoją głód zimowej aury.

Dobra-nocnie
eM.

12 stycznia 2017

od rana mam dobry humor

Zobaczyłam dzisiaj rano szczęście! Tak, może to zaskakujące stwierdzenie, ale dokładnie tak muszę opisać to zdarzenie.
Dzień jak co dzień. Budzik dzwoni od piątej trzydzieści, usiłując postawić mnie na nogi. Jestem jednak osobnikiem dość odpornym na dźwięki, nawet uciążliwe dla ucha.  Delikatnie podrażniona telefonicznym jazgotem, sięgam ręką po omacku starając się wyłączyć intruza. Nie zważając na fakt, że w odległości kilku km, ludzie z mojego codziennego otoczenia, już zasiadają do swoich komputerów. Zasypiam smacznie dalej. Cóż.. w ostatnim czasie potrzebuje wiele więcej snu, aniżeli inni typowani w losowaniu członkowie nacji. Ale nie o spaniu miało być. No więc, kiedy zaczyna dochodzić do mnie niepokojąca myśl, że chyba już dawno przespałam godzinę wyjścia z łóżka, nerwowo sięgam po telefon. Historia lubi się powtarzać, dlatego w tym samym momencie, widząc godzinę mrugającą na ekranie smartfona, wyskakuje z łóżka, niczym zawodnik skoku wzwyż na olimpiadzie. W tempie odrzutowca najlepszej klasy, ogarniam się jakkolwiek i zbiegam na dół. Przemierzając kolejne stopnie klatki schodowej, słyszę jakiś delikatnie piskliwy głos.  Dopiero zeskakując z ostatniego schodu, przypominam sobie, że w godzinach porannych, czego nie miałam okazji doświadczyć wcześniej, mały szkrab o imieniu Antonio, gości w naszym domu. I tak lądując niemal telemarkiem, dokładnie przed jego oczyma, zauważam naturalny, niewymuszony uśmiech dziecka, które po prostu zwyczajnie cieszy się na Twój widok.
Dwunastego dnia, roku dwa tysiące siedemnastego, w godzinach wczesno porannych, zobaczyłam szczęście.

eM.

09 stycznia 2017

Say it

Czasem jest tak, że lepiej, żeby nie było. I wydaje się, że jakieś pasmo nieszczęść i złych przypadków, postanowiło dość natrętnie towarzyszyć nam, podczas podróży codziennych zdarzeń. Ale ledwie pstryknąć palcem i coś zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie powiem, żeby żyło mi się wesoło, w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Może to nie przypadek, że złe rzeczy spadają na nas niczym lawina, nie dając szansy na przetrwanie? A może, właśnie te złe rzeczy dzieją się właśnie nam, bo ktoś, gdzieś daleko wie, że my właśnie, nie kto inny poradzi sobie z nimi. I mimo dość kruchego wnętrza, mamy tyle siły, żeby w odpowiednim momencie wyciągnąć rękę i zatrzymać nieszczęsne "koło fortuny". Tylko skąd brać siłę. Jak znaleźć dobry punkt widzenia, obrać właściwy kierunek? Czy kierować się rozsądkiem czy raczej intuicja? Strasznie dużo pytań, na które niekoniecznie znam odpowiedź. Ale wcale nie chce jej znać. Wiem, że wszystko przychodzi i odchodzi. Dobre i złe momenty zdarzają się nam tak samo często. Tylko musimy umieć skupiać się bardziej na dobrym. Chyba taka natura ludzka, że porażki i złe doświadczenia, siedzą w nas długo, a dobre momenty ulatniają się niczym woń perfum. Jestem na dobrej drodze do kolekcjonowania wspomnień w kolorze blue. Czasem po prostu lepiej puścić coś wolno, pozwolić odlecieć daleko, żeby coś innego, nie raz dużo lepszego, mogło pojawić się na naszej drodze. Słuchając w kółko swojej ulubionej piosenki, której tytułu nie zdradzę - nie musicie przecież wiedzieć, wszystkiego co mi w duszy gra - dochodzę do wniosku, że nic tak nie dodaje energii i chęci do życia, jak dobre mocne granie! Ciasto czekoladowe też wspomaga odporność, nie tylko na przeziębienia, ale też na życiowe straty!. Polecam na zimowe wieczory!

To będzie dobry rok:)

eM.

02 stycznia 2017

Tokyo

Próbuję sobie przypomnieć, jak to się stało, że już jestem o rok starsza. Sięgam pamięcią zaledwie kilkadziesiąt godzin do tyłu i okazuje się, że przekraczanie bram nowego roku, odbyło się z wielkim przytupem. Skuszona, niczym Ewa w Raju, propozycją spędzenia corocznych obchodów Sylwestra, tym razem niedaleko słynnej miejscowości  z reklamy napojów, niekoniecznie alkoholowych, spakowałam co trzeba i ruszyłam w podróż. Nie jestem w stanie podać konkretnej liczby wagonów pociągu, którym podróżowałam, bo jedyne co zostało w mej głowie po tej gorącej podróży, to fakt, że polskie koleje państwowe lubią zimą zadbać o to, by pasażerom było ciepło i niekoniecznie przyjemnie w czasie jazdy. Ale nie o to idzie.. To co było później, jest warte uwagi wiele bardziej niż sama podróż do celu.
Zastanawiam się jak to jest możliwe, iż ostatnie dni starego roku, są w stanie sprawić, że dotychczasowe myślenie, oscylujące w obszarze daleko idącym od pozytywnego, staje się diametralnie odmienne.  Obudziłam się dzisiaj okropnie zmęczona. Jak człowiek spojrzy w lustro na dzień po Sylwestrze, to jego jedynym wypowiedzianym zdaniem, jest to, którego nie chce tu przytaczać. Z drugiej jednak strony, ważniejsze jest to, co znajduje się pod kopułą ;) , a to przede wszystkim  duża dawka pozytywnej energii, jaką przekazali ludzie, z którymi przyszło się spotkać. Ilość zmarszczek mimicznych zwiększyła się w tempie geometrycznym, nie z uwagi na mijający czas, ale od nieustannego śmiechu, który towarzyszył mi w ostatnich dniach.  Chyba dawno nie poznałam tak pozytywnie pokręconych ludzi. To przywraca wiarę, że są na świecie osobniki, dla których warto przemierzać kilometry w tropikalnych warunkach pociągu.
To była naprawdę zaskakująca końcówka roku. Oby więcej takich dobrych zaskoczeń w obecnym.

Nawet gdybym napisała tutaj epopeje, to i tak pewnie nie oddałabym tej pozytywnej energii, z którą weszłam w Nowy Rok.

P.S Warszawa wyładniała od naszego ostatniego spotkania ;)




e.M