28 czerwca 2017

came here for loVe

Roztapiam się. Każdy centymetr skóry na moim ciele, daje znać, że lato kipi. Uwielbiam taki czas. Wszystkie głosy dookoła mnie, wskazują, że nastał najgorszy czas, czas upałów. Dla mnie to najbardziej wyczekiwany moment lata. Zrobiłam kremówkę! Już od dawna, bo od zamierzchłych czasów tegorocznej zimy, w głowie była myśl, na zrobienie owej pyszności. Dopiero podczas ucierania kremu, doszłam do wniosku, ze chyba dzisiejsza aura nie jest najlepszym kompanem do robienia akurat takiego ciasta, cóż, jak się zaczęło to trzeba skończyć. Tak też się stało! Zrobiłam przy tym straszny bałagan, nie wiem, czy dlatego, że było mi potwornie gorąco i duszno od gotującego się kremu, kiedy nieustannie i dość szybko trzeba było mieszać, żeby miał odpowiednią konsystencję. Czy może ilość czynności wykonywanych w tym samym czasie, przerosła moje możliwości, które bądź co bądź, są całkiem pokaźne. Jutro będziemy kosztować efektów. Będę miała okazję przekonać się, czy wyszła tak samo, jak ta zrobiona dawno temu. Były takie czasy, że kremówka gościła na naszym domowym stole dość często. Chyba po prostu lubię to ciasto, szkoda tylko, że kończy się szybciej niż powstaje...
Ubiegła niedziela upłynęła pod znakiem marszu. Bez  mała dwadzieścia siedem kilometrów szlakami górskimi. Cały dzień w słońcu, pomiędzy lasami i cudnymi widokami. Zmęczenie niewyobrażalne. Pod koniec dnia, czuć było w nogach te kilometry, ale już szykuje w głowie plan na kolejne wyjście.



Kremówką podzielę się z Wami jutro. Tymczasem spacerujcie dużo, korzystajcie z pogody i pięknych widoków dookoła!

eM.

21 czerwca 2017

Summertime

Pierwszy dzień lata był inspiracją do słodkich wypieków. Jestem już na takim etapie poziomu cukru we krwi, że stwierdzenie "pierwszy dzień lata, był inspiracją do słodkich wypieków", jest swoistym rozgrzeszeniem dla poczynań słodkiej kuchty.  Moja głowa się raduje, kiedy niebo przypomina jedną wielką niebieską plamę, a ptaki za oknem grają, niczym najlepsza na świecie orkiestra. Co tu dużo mówić... lato to zdecydowanie moja pora roku. Uwielbiam żar lejący się z nieba. Nawet stopy wtapiające się w asfalt, podczas wymuszonych pieszych podróży, w celu załatwienia kilku spraw, zupełnie mi nie przeszkadzają. Czerwiec to truskawki. Czerwiec to wysokie temperatury i mnóstwo niewymuszonej radości, z tego, że jest. Wakacje już za kilka dni. To zabawne, jak czas szybko biegnie, nie tak dawno samemu przynosiło się świadectwo, w nadziei otrzymania jakiejś "nagrody" na wakacyjne szaleństwa. Dziś można jedynie usiąść i z sentymentem cofnąć się w czasie.  To też ma swój urok. Huśtawka ogrodowa to wspaniała rzecz. Podczas popołudniowego odpoczynku,  wraz z delikatnym wiatrem, przyleciała dzisiaj do mnie myśl. Jeszcze do niedawna, żyłam z przeświadczenie, że musze zrobić wiele rzeczy, być w wielu miejscach i niech przypadkiem nie ominie mnie jakaś super okazja. Każda minuta spędzania czasu, musiała być w jakiś sposób wykorzystana. Dzisiaj leżąc na tej właśnie ogrodowej huśtawce, gapiąc się w błękitne niebo, na którym nie było, nawet jednej maleńkiej chmurki, błysnęła myśl, że wcale nie trzeba żyć na dwieście procent. Że cudownie jest tak po prostu "stracić" popołudnie na nic nie robieniu, na leżeniu na huśtawce i gapieniu się w niebo. Że nic tak naprawdę się nie traci, wręcz przeciwnie, zyskuje spokój, taki wewnętrzny spokój. Było to bardzo budujące uczucie.
Puszyste muffiny z truskawkami wyskoczyły praktycznie same z piekarnika ;) długo się nie zastanawiałam, co by tu upichcić,  aby nadać jeszcze bardziej pompatyczny wyraz dwudziestemu pierwszemu dniu czerwca. Udały się! Trochę się obawiałam, jak zwykle. Najpierw namieszam w miskach, zastanawiając się usilnie, dlaczego nie trzymam się przepisu.. a potem, prawie modlę do piekarnika, żeby cokolwiek dobrego z tego wyszło. Lato mi sprzyja.
Przesyłam Wam troszkę dobrego samopoczucia o smaku truskawki.

Znalazło się też jedno serduszko, troszkę niekształtne, ale pieczone z sercem 😉


Pogodnego lata!
eM.


17 czerwca 2017

Ob La Di Ob La Da

Nie wiem, czy Wam tez się czasem zdarza, żyć chwilą obecną, będąc zupełnie obok niej. Postawić się w roli obserwatora zdarzeń, których się jest uczestnikiem. Tak zwane filmowe ujęcia, widziane oczyma. Zabawne to i zarazem dość ciekawe. Ostanie dni upływają pod znakiem dość niskich temperatur, sporej ilości opadów deszczu i delikatnych zawrotów głowy. Wszystko w znaczeniu bardzo dosłownym. Te ostatnie bynajmniej nie spowodowane spożywaniem czegoś, co może wprowadzić w stan nieznośnej lekkości bytu. Mój błędnik lubi od czasu do czasu przypomnieć kto tu rządzi. Kiedy zakręcam się, czyli staram za wszelką cenę udowodnić, że to właśnie ja, a nie on ma kontrolę nad moim życiem, z uporem maniaka robi wszystko, żeby usidlić mnie w pozycji horyzontalnej. W tej walce jestem wielkim przegranym. Jak człowiek poleży - bo nie ma innej rady, zastanowi się nad wirującym światem dookoła, to troszkę zmienia podejście do wszystkiego. Bo może czasem za dużo na raz by chciał zrobić, albo wydaje się, że sił jest co niemiara, a właściwie to chyba ich nie ma za wiele.. Ale nie o tym. Jesteśmy ludźmi zastąpionymi, chociaż łatwiej się żyje z przeświadczeniem, że nie. Świat nie zatrzyma się, kiedy postanowimy, w którymś momencie na chwilę się z niego wykluczyć. Nie mam tu na myśli strasznych losowych zdarzeń. Chociaż i te przecież wpisują się w wykluczenie. Dzisiaj, z racji na ostatnie zdarzenia zdrowotne, postanowiłam się zamienić w uczestnika - obserwatora życia codziennego. Świetne doświadczenie, domyślam się, że mało kto, w dzisiejszych realiach pędzącego dnia, ma szansę spróbować na kilka dosłownie minut wyłączyć się totalnie z uczestnictwa, będąc w tym momencie jedynie ukrytą kamerą dla pozostałych osób. Postawienie się w roli operatora filmowego, nie mającego żadnego sprzętu nagrywającego, poza swoimi oczami, dało genialne spostrzeżenie. Nie będę się dzielić tym, jakie. Trzeba spróbować stać się na chwilę operatorem kamery, filmu dokumentalnego, jaki rozgrywa się w zasięgu naszego wzroku. Spojrzenie na świat zmienia trochę zabarwienie. Zdecydowanie na żywsze kolory.

Nie upiekłam nic, z wiadomych powodów. Zbliżamy się do Dnia Taty. Myślę, że będzie to dobra okazja, żeby zapachniało w domu latem.
Dwa lata temu, kiedy jeszcze nie mianowałam siebie na Słodką Kuchtę, zrobiłam bezowo truskawkowy torcik z tej okazji.

W tym roku postaram się bardziej!

eM.

10 czerwca 2017

Strawberry Fields Forever

Rozpadało się na dobre. Ciemne chmury czaiły się od południa. Miałam cichą nadzieję, że chcą tylko przestraszyć swoją wielkością, niestety rozpanoszyły się okropnie. Ja mimo wszystko nie dawałam za wygraną. Od rana, z bólem krążącym po mięśniach, po wczorajszej bardzo aktywnej grze, starałam się znaleźć w głowie pomysł na truskawkowy szał. Udało się. Czerwiec to bez wątpienia truskawkowy miesiąc. Za ich sprawą lubię go tylko ociupinę mniej od maja. Zwykle jest to kwintesencja stereotypowego lata. Upał, zielono i błękit nieba. Teraz, kiedy piszę sobie kolejne zdania, krople deszczu odbijając się od szyby i wiatr zapraszający do tańca firankę, zwiastują raczej schyłek mojej ukochanej pory roku. Z tęsknotą myślę o lecie. Zrobiłam dwa ciasta z truskawką w roli głównej. Tarta truskawkowa, czyli kruche ciasto z kremem śmietankowym, zwieńczone truskawkami skąpanymi w czekoladzie gorzkiej. A, że wiem, że jedno ciasto, tym bardziej tarta, to za mało dla domowych łasuchów, postanowiłam przygotować drugie. Biszkopt z truskawkami pod pierzynką z kremu mascarpone, oprószony bezą.
Oceńcie sami :)


💖
eM.

06 czerwca 2017

fields of gold

Dobre pół dnia spędzone z przekonaniem, że jest poniedziałek, czyli swoiste deja vu. Takie retrospekcje zdarzają mi się dość często. Szybkie spojrzenie w kalendarz, brutalnie sprowadziło mnie na ziemie. Może i lepiej, bo to znak, że jestem jednak o jeden dzień bliżej weekendu. Tak jak obiecałam sobie wczoraj, zadanie sezamowe zostało wykonane. Gdzieś z tyłu głowy, w czasie wykonywania swoich obowiązków w pracy, goniła myśl na znalezienie dobrego przepisu na owe ciasteczka. Znalazłam! Wykonałam! I oto są!

Wyglądają trochę kanapkowo, dlatego, że ciasto było dość luźne. Musiałam trochę zmrozić, zanim przystąpiłam do pracy, żeby lepiej się kroiło. Widać, że artystka ze mnie marna, ,szczególnie patrząc na zdobienie. Cała ja. Wielki bałagan.
Smakują za to bardzo fajnie. Są kruche, mocno maślane i z wyraźnie wyczuwalnym smakiem sezamu, który chrupie podczas pałaszowania kolejnych porcji.

Muszę się zwolnić ! Inaczej doturlam się do lata :(

Jutro w południe będzie kawa o smaku sezamu!
eM.

05 czerwca 2017

O tu

Prognozy pogody zapraszały swoim dobrym przekazem, do udziału w pieszych wędrówkach. Lubię takie zaproszenia. Lubię te dobrze wykorzystane, jakże cenne minuty weekendowych dni. Tym razem kierunek Tatry. Splendor Doliny Pięciu Stawów i Morskiego Oka nasunął wiele refleksji. Na szczęście, żeby tam dotrzeć można wybrać kilka alternatywnych tras, poza asfaltową, najczęściej uczęszczaną przez panie w klapeczkach i outficie, jak to się teraz mawia w żargonie blogowym, daleko odbiegającym od tego typowego dla górskich piechurów. Od jakiegoś czasu chodzenie po górach mniejszych i większych jest dla mnie najlepszą formą odpoczynku. Będzie już pewnie z cztery lata, jak nieustannie pielęgnuje w sobie tę radość z każdego wyjścia na szlak. Najcenniejsza jest dla mnie cisza. Cisza, którą dostaje się za samą obecność tam. Widoki i możliwość obcowania z naturą są zaraz na drugim miejscu. Na tej ciszy i spokoju, jednak zależy mi najbardziej. Tego niestety nie było w Morskim Oku. Panie i Panowie, pozujący na tle jeziora, niczym celebryci próbujący zaprezentować się w swoich lub nie swoich szmatkach na ściance. Dzieci płaczące, dzieci krzyczące, trampeczki, klapeczki, krótkie spodeneczki lub nawet spódniczki... Wszystko to dookoła sprawiło, że miałam ochotę wrócić na szlak, żeby móc tam, spokojnie odpocząć w pełni tego słowa znaczeniu. Zanim jednak zdążyłam się poddenerwować wewnętrznie, przemierzyłam sporo kilometrów. Wysokości, na których czujesz się jak najmniejsza mrówka świata. Piękne szczyty, gdzieniegdzie okraszone bielą topniejącego już śniegu i wierzchołki dotykające błękitu nieba, wszystko to składa się na sumę pozytywnych odczuć, które rekompensują wielkie zmęczenie i czasem brak kondycji. Chce się tam wracać. Każda kolejna wspinaczka na szczyt, jest wyzwaniem. Co lepsze, za każdym razem chce się wychodzić coraz wyżej.

Coś czuje, że to będzie bardzo górskie lato.




Wtorek będzie sezamowy. Jest plan na kruche sezamowe ciasteczka z polewą czekoladową.

eM.

01 czerwca 2017

wszystkie dzieci nasze są

Czerwiec zawsze zaczyna się z radosnym przytupem. Dziecięce wspomnienia wracają jak bumerang. Wydaje się, że tak niedawno ganialiśmy tu i tam, zbierając co rusz miliony kolorowych, dziś odgrzebywanych z pamięci kadrów. Wiosna wtedy miała zapach konwalii, wpadając do domu na przysłowiową chwilę, można było ugasić pragnienie pysznym kompotem z rabarbaru. Koniec czerwca obowiązkowo upływał pod znakiem truskawek. Truskawki były wszędzie. W obiadowych pierogach, w kompocie albo koktajlu. No i oczywiście ciasto biszkoptowe z masą truskawkową, truskawkami i truskawkową galaretką, w wykonaniu babcinym. Truskawkowy zawrót głowy, który nigdy się nie nudził. Wszystkie te zapachy, obrazy i smaki tamtych dni, mają szczególne znaczenie. Intensywność odczuwania zapewne jest odwrotnie proporcjonalna do ilości lat. Może dlatego z taką wielką tęsknotą wracamy do dziecięcych dni.
Po raz kolejny przekonałam się, że moja wyobraźnia kulinarna, czasem prowadzi mnie bardzo ciemnymi ścieżkami. Chciałam nadać piątkowi smak minionego Dnia Dziecka.. skończyło się na tym, że będzie smakował jedynie kawą. Nawet nie będę pokazywać co strasznego wyszło z mojego piekarnika, tylko i wyłącznie za moją przyczyną. Z tymi moimi fanaberiami czasem jest jak z zakupami przez internet. Dopiero jak otworzymy przesyłkę, rzeczywistość okazuje się być brutalna.
Może następny pierwszy czerwca, będzie miał kolor lśniących baloników, które w lekkim powiewie wiatru unoszą się na tle błękitnego nieba.

Miejcie sporo dziecięcej wyobraźni.



eM.