Sobota skończyła się bardzo późno. Swoją lekkością zahaczyła nawet delikatnie o niedzielę. Co prawda okoliczności powrotu były wesołe, moje oczy jednak odbierały rzeczywistość zza szyby samochodu, niczym momenty interpretacji twórczości Jacksona Pollocka. Dużo się działo i niekoniecznie potrafię ocenić, co tak naprawdę się działo! Burza w marcu jest zjawiskiem dla mnie ekstremalnym. Błękitne niebo, rozpromienione słońcem dzisiejszego poranka, pozwoliło uśmiechnąć się pomimo bólu głowy. Uwielbiam wyżowe wietrzne dni. Niedziela w takim wydaniu, to coś najwspanialszego, co może mi się przydarzyć. Jestem specjalistką w zachwycaniu się oczywistościami szarego, zwykłego świata. Dzisiejszy dzień niczym nie odbiegał od miliona innych niedziel, którymi się zachwycałam. Nie straszny mi był wiatr. Jako, że lubię towarzystwo słońca, postanowiłam przetestować rower, który odkurzony, czeka już na swoje wiosenne jazdy. Zerkając nieśmiało przez okno, pomyślałam, że to doskonała pora, żeby wyruszyć na małą przejażdżkę. Nie zdawałam sobie sprawy, że pojedynek będzie wyzwaniem. Trochę dostałam po twarzy.
Mimo wszystko .. 😊
Wiało pierońsko! w oczach miałam morze łez (od wiatru oczywiście)!
Akumulatory naładowane. Można iść w tydzień.
eM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz