29 marca 2017

a song for you

Tytuł dzisiejszego postu to melodia, która chodzi za mną od początku tygodnia. Jeden z bardziej popularnych, choć ponoć już passe portali społecznościowych , przypomniał mi istnienie tej piosenki. Dodatkowo również przypomniał, że jest to melodia niczym miód na moje uszy. I tak sobie trwamy piosenka i ja. Od poniedziałku prowadzi mnie ścieżkami wiosennej aury. W niedzielne popołudnie, podczas dyskusji na temat tarty cytrynowej, którą się zajadałam wraz z koleżanką, wpadła myśl, żeby zrobić kruche z dżemem porzeczkowym. Przyznam się od razu, że impulsem był podarowany mi, nieziemsko dobry, porzeczkowy dżem domowej roboty. Nie zastanawiałam się długo, wysupłałam trochę czasu i oto jest.

Moja Mama to wspaniała kobieta. Tak naprawdę to Ona wprowadziła mnie w kulinarny świat cudów. Będąc jeszcze małym brzdącem, uwielbiałam "czyścić" miski po wszelkiego rodzaju masach. Podjadanie, próbowanie, ucieranie.. kuchnia była magicznym miejscem, w którym życie nabierało słodkiego smaku 😊 Smak pozostał do tej pory, a dzięki temu, że Mama pozwalała na bardzo dużo, są też jakieś umiejętności i przede wszystkim odwaga do podejmowania kulinarnego ryzyka. Być może nie jestem jeszcze mistrzem świata, ale cieszy mnie fakt, że chce mi się ciągle poszukiwać smaków.

Kruche z porzeczkowym dżemem i bezą smakuje świetnie. Na pierwsze podrygi wiosny, w ciepłe popołudnie do kawy- jak znalazł!

Polecam się
eM.

25 marca 2017

Pewność

Pierwsza sobota tej wiosny niesie ze sobą zapach pieczonego jabłka. Szarlotka w najbardziej tradycyjnym wydaniu. Promienie słońca, bezczelnie okraszające moją zaspaną twarz, wpadając do pokoju z samego rana, zachęciły do sobotnich wypieków. Postawiłam na zupełnie zwykłą w wykonaniu, ale niezwykłą w smaku - szarlotkę. Nie wiem jak Wam, mnie takie tradycyjne kruche ciasto z rozpływającymi się pieczonymi jabłkami w środku, przypomina smak dzieciństwa. Uśmiecham się do siebie, kiedy w domu unosi się szarlotkowy zapach.  Smak dobrej, aromatycznej kawy w połączeniu z cynamonowym akcentem domowej roboty wypieku to coś, co rekompensuje wszystkie straty tygodnia :)



Cynamonowej soboty!
Polecam się.
eM.

23 marca 2017

niemoc

Wiosna przyniosła ogromny spadek morale. Schemat dnia, codziennie ocierający się o te same rutynowe działania, sprawia, że jakoś mniej pozytywnie witam się z budzącą do życia przyrodą. Kilka dni temu uczestniczyłam w koncercie Krzysia Zalewskiego. Nie spodziewałam się, że piosenki mi znane, odkryje na nowo, z jeszcze większym zachwytem. Nikt mi nie powie, że koncerty na żywo to nie wspaniałe uczucie! Złota meduza, swym blaskiem przyćmiła zupełnie marzannę. Tak miało być. Bardzo dobrze postawiony krok w nowej porze roku. Tylko co dalej..? Olśnienia i zachwyty, jak chwile ulotne, uciekają szybko z mojej głowy. Na pocieszenie zrobiłam wczoraj ciasto czekoladowe z przepisu starego, jak świat. Chciałam zrobić zdjęcie, żeby móc się z Wami podzielić efektem, niestety zjedli wszystko. Jak wróciłam dziś po pracy do domu, zostały tylko okruszki.. Chyba im smakowało. Trochę się oszukuje, tymi wypiekami. Próbuje na słodko zatrzeć wszelkie niedoskonałości samopoczucia. Jak Ci człowieku źle na lewym boku, przerzuć się na prawy! Zauważyłam, że blog niebezpiecznie zmierza w stronę pamiętnika. Absolutnie się tego boję. Bardzo bym nie chciała, żebyście mieli tak szeroki wgląd w moją głowę. Już sam fakt posiadania bloga jest dość absurdalny, dla kogoś takiego jak ja. Tak naprawdę sama nie wiem, czy to co piszę tutaj jest prawdą, czy tylko wyimaginowaną rzeczywistością. 
Rower, jako środek transportu to bardzo dobry pomysł, a wiosna jest miłym dodatkiem i towarzyszem podróży, który nieustannie podnosi kąciki ust.
Życie z dnia na dzień, jest chyba lepsze do zniesienia.

eM.


    

19 marca 2017

nine million bicycles

Sobota skończyła się bardzo późno. Swoją lekkością zahaczyła nawet delikatnie o niedzielę. Co prawda okoliczności powrotu były wesołe, moje oczy jednak odbierały rzeczywistość zza szyby samochodu, niczym momenty interpretacji twórczości Jacksona Pollocka. Dużo się działo i niekoniecznie potrafię ocenić, co tak naprawdę się działo! Burza w marcu jest zjawiskiem dla mnie ekstremalnym. Błękitne niebo, rozpromienione słońcem dzisiejszego poranka, pozwoliło uśmiechnąć się pomimo bólu głowy. Uwielbiam wyżowe wietrzne dni. Niedziela w takim wydaniu, to coś najwspanialszego, co może mi się przydarzyć. Jestem specjalistką w zachwycaniu się oczywistościami szarego, zwykłego świata. Dzisiejszy dzień niczym nie odbiegał od miliona innych niedziel, którymi się zachwycałam. Nie straszny mi był wiatr. Jako, że lubię towarzystwo słońca, postanowiłam przetestować rower, który odkurzony, czeka już na swoje wiosenne jazdy. Zerkając nieśmiało przez okno, pomyślałam, że to doskonała pora, żeby wyruszyć na małą przejażdżkę. Nie zdawałam sobie sprawy, że pojedynek będzie wyzwaniem. Trochę dostałam po twarzy.

Mimo wszystko ..  😊

Wiało pierońsko! w oczach miałam morze łez (od wiatru oczywiście)!
Akumulatory naładowane. Można iść w tydzień.

eM.

16 marca 2017

Piechotą do lata

Zawsze miałam ogromny sentyment do Audrey Hepburn. Jej wdzięk, czar, nieziemsko delikatna uroda, były czymś niepowtarzalnym i nieosiągalnym dzisiaj. Uwielbiam ją do dziś. Do pewnego momentu za role w filmach, które dzięki jej postaci miały w sobie coś magicznego, coś, co sprawiało, że chciało i nadal chce się je oglądać po raz kolejny. Ale "Audrey w domu" to kilkaset stron opatrzonych tajemnicą. Czytając można poczuć się przez chwilę, jak obserwator codziennych wydarzeń, z życia tej wspaniałej kobiety. Być jednocześnie domownikiem, gościem i przyjacielem domu, który przez całe swoje życie budowała. Domu, będącym azylem, szczęściem i największym skarbem, jaki człowiek tak naprawdę może posiadać. Bo nie role w filmach, kariera i rozpoznawalność na ulicach, grały dla niej pierwsze skrzypce, a dom właśnie.
I tak sobie czytam od czasu do czasu. Szukam przepisów, inspiracji.. czasami po prostu szukam w tej książce sensu dnia, kiedy nie mogę za bardzo poskładać myśli.

Naszło mnie dziś na jagodzianki. Lubię, jak w domu pachnie ciepłe drożdżowe ciasto. Postanowiłam przypomnieć wszystkim domownikom, jak smakuje lato!

Znów przyjdzie maj..


P.S Jeśli nie przystopuje z pieczeniem, do lata się raczej doturlam!

eM.

13 marca 2017

popołudnie

Nic nie dodaje tyle otuchy i radości, jak nowe odkrycia kulinarne.
Przeżyłam dzisiaj swój pierwszy raz z sezamem. Co to było za doznanie! Nawet nie przypuszczałam, że wykonanie domowej chałwy, jest tak proste, a przy tym tak ciekawe. Przesilenie wiosenne daje o sobie znać. Ostatnio dość intensywnie. Nastroje zmienne. Samopoczucie, jak marcowa pogoda. Wpadłam więc na pomysł, żeby osłodzić sobie- na zdrowo- trochę życie. Nigdy wcześniej nie miałam okazji robić najsłodszego z najsłodszych przysmaków, dlatego poniedziałek trzynastego, stał się doskonałą okazją do wykonania próby.

Oto one - paluszki chałwowe.
Próbowałam. Może nie wyglądają, ale smakują naprawdę rewelacyjnie. Sklepowa chałwa do pięt im nie dorasta.


Polecam się!
eM.


12 marca 2017

Nie wiem gdzie jestem

A kysz! to nowy album Darii Zawiałow, który zdzieram od piątku przesłuchując non stop, tam i z powrotem. Jestem zaskoczona, bo okazuje się, że nie ma nawet jednego utworu, który by mi nie odpowiadał. To rzadkość. zazwyczaj mam dwa, no może trzy ulubione numery na płycie, a tutaj cała jedenastka ma w sobie coś magicznego.
Kraków zaskoczył mnie wczoraj swoją aurą. Wjeżdżając do Miasta Królów, przez głowę przebiegła nieśmiało myśl, że już od dawna nie robi ono na mnie wrażenia. Nie spodziewałam się, że zatrzymane kadry pozwolą stawić kontrę tej tezie. To była bardzo miła sobota. Nie wiem, czy to muzyka, czy może jajecznica zjedzona rano na śniadanie, tak dobrze mnie nastroiły. Może to efekt spotkania z Przyjaciółką . Zawsze boje się tego określenia. Rzadko pozwalam sobie używać słowa przyjaciel. Jest to naprawdę dość zobowiązujące. W tym wypadku nigdy nie miałam wątpliwości, że mogę tak mówić o tej osobie. Ania, to taka bratnia dusza. Każde nasze spotkanie, nawet w najbardziej pochmurnym dla mnie czasie, kończy się z uśmiechem na ustach.  Dobrze mieć przyjaciela.


Dobrej niedzieli.
eM.

09 marca 2017

Pistolet

Herbata miętowa nadaje smak czwartkowi. Goździki jeszcze pachną ósmym marca. Nic nie znaczący dzień, chyli się powoli ku końcowi, a człowiek nagle, jakby w przypływie minionych zdarzeń, stara się złapać choćby jedną, sensowną myśl.
Siła jest kobietą. Nawet nie staram się stawiać kontry. Jest to jedna z tych racji, którą śmiem nazywać- oczywista oczywistość!  Czekam na wiosnę, bo choć zapukała do mnie już w tym roku, jakoś nie po drodze jej do mnie. Może droczy się ze mną, dając pstryczek w nos. Wie przecież, że jak nikt inny czekam na nią. To moja bratnia dusza. Z nikim nie rozumiem się tak dobrze, jak z wiosną. Jestem cierpliwa, więc poczekam jeszcze trochę. Może w końcu się namyśli i ośmieli się zagościć na dobre, w mych skromnych progach!
Tymczasem pora na kulinarne działania. Muszę wyczarować na jutro coś smacznego. W końcu goździkowo- czekoladowy zapach, przypomina, że nie tylko ósmy marca jest szczególny w tym miesiącu.

Gdybyś zastanawiał się drogi czytelniku, dlaczego blog ma inny tytuł, to powiem, że taką miałam dzisiaj myśl. Złapana w biegu, niemalże niczym chwila ulotna, przeleciała przez moją głowę.  I tak postanowiłam.

A z myślami moimi się nie dyskutuje. Więc jest - osobisty.

Oto i one! :)




eM.




04 marca 2017

Pa

Mam jeszcze tyle nieodkrytych tajemnic kulinarnych.
Piątkowy wieczór przy gorącej czekoladzie, która swą słodyczą przywołała dyskusję na temat wypieków, zaowocował sobotą w kuchni. Nie ma się co dziwić. Myślę, że czytając kolejne posty jesteście już nawet znudzeni, ilością "cukru", która przewija się, w każdym nowym. Ale cóż mogę powiedzieć... jest to blog tytułowo kulinarny. Nie mogę więc nieustannie filozofkować.
Sobota z wiatrem we włosach i w kuchni. Ostatnie, zimowe promienie słońca mają w sobie magiczną moc. Lubię takie wietrzne dni. Stukając w szyby domowego ogniska, wiatr zaprasza do obcowania z nim twarzą w twarz - dosłownie. Przyjęłam więc zaproszenie. Postanowiłam choć na chwilę, zmierzyć się, czy aby tym razem mam więcej siły niż on... Chciałoby się - mogę tylko powiedzieć. Niestety, z wiatrem ciągle przegrywam. Pojedynki kulinarne są jednak na dobrej drodze, do osiągnięcia z powrotem trofeum "słodkiej kuchty".
Owocem dzisiejszej pracy był rodzynkowiec. O nim przecież była cała piątkowa, gorąca czekolada. Nie pomogły tłumaczenia, nie pomogły zdjęcia z książki kucharskiej odnośnie wykonania.. jak zwykle wszystko musiałam zrobić po swojemu. Gdybym chodziła do szkoły gastronomicznej, myślę ze pewnie po kilku dniach zostałabym wyrzucona z wielkim hukiem, za " nietrzymanie się zasad".
Efekty poniżej . Czy smakuje dobrze, przekonam się dopiero jutro, kiedy wszystkie smaki się "przegryzą" -  taki przecież smakuje najlepiej.




Nie obawiajcie się o kalorie! Spacer w tak wietrzną pogodę, spokojnie pozwoli spalić zjedzony kawałek :)

eM.

02 marca 2017

To nic złego

Plan środowy wykonany.
Pomiędzy wszystkimi różnościami, które wpadły mi dzisiaj do głowy, znalazło się również ciasto marchewkowe. Nigdy przedtem nie miałam okazji robić. Jadałam kilkukrotnie. Urzeczona smakiem, zapachem i aromatem, tego dość popularnego i podawanego na różne sposoby ciasta, sama postanowiłam upiec. Gdybym chciała opisać, jak wyglądało przygotowywanie, pewnie musiałabym odnieść się do dzisiejszej pogody. Wiatr hulał w kuchni równie intensywnie, jak za oknem. Nie ma się czym chwalić, ale albo ciśnienie w moich żyłach sięgnęło wreszcie wartości wyższych niż 90/50, albo emocje, które gdzieś kumulują się w środku, znalazły ujście w kuchennym szale. Powiedzieć, że przez kuchnie przeszedł huragan, to tak jakby nic nie powiedzieć.
Efekt jednak zadowalający. Chyba wyszło. Wyrosło, pachnie pięknie, a jutro będzie okazja przekonać się, czy smakuje tak samo dobrze, jak się prezentuje.
Myślę sobie, że ta zima musi kiedyś minąć..
Może to wreszcie czas, żeby wiosna na dobre zagościła. Jeszcze wszystko będzie możliwe...
I myślę sobie, że cudownie jest mieć swoją niszę, azyl, w którym można się schronić, czasem odreagować wszystko to co, gdzieś tam bardzo głęboko rozsiadło się wygodnie w kuferku wewnętrznych zgryzot i uciska swoim ciężarem.

eM.

P.S właśnie się zorientowałam, że czwartek stał się środą... coż... życie!