Czuję niedosyt i ciągły głód obcowania z górami. Pewnie można to jakoś fachowo nazwać. Psychologowie znaleźliby odpowiednie słowo, które precyzyjnie opisuje stan tęsknoty za czymś. Wolę się w to nie zagłębiać, nie doszukiwać defektu mojego umysłu. Kilka soczystych godzin marszu, który z każdym kolejnym krokiem wprowadza w dziwny stan. Na szlaku zaledwie garstka ludzi. Jedni wędrują samotnie inni z kolei prowadzą tych najmłodszych, aby sami posmakowali uczucia wędrówki, która czasem nie jest wcale taka łatwa. Wszystkie oczy skierowane pod nogi, po to by nie upaść, w czasem niebezpiecznych momentach przejścia. Głowy niosące swoje troski i problemy. Krok za krokiem. Widać doskonale, kto jest tam dla sportu, kto dla oczyszczenia umysłu. Wystarczy być dobrym obserwatorem. Jedno jest pewne. Każdy dreptając ścieżki kolorowych szlaków, stawia swoje kroki bo lubi tamte miejsca. Dzikie tłumy, bo tak zwykłam nazywać tabuny ludzi w okolicach hal i schronisk, sprowadzają na ziemie. No tak. Jesteśmy w górach. Uwielbianych przez milionów, Tatrach. Czemuż się dziwić. Ale jak człowiek stanie naprzeciw szczytów, to nawet w tym tłumie ludzi można czuć się, jakby cały ten świat dookoła był tylko nasz. Uwielbiana przeze mnie umiejętność wyłączania się w najbardziej gwarnym miejscu jest tu bardzo przydatna.
Ciekawe czy Tym, którzy mają możliwość obcowania z górami dzień na dzień, spoglądać rano przez okno i wpatrywać się w surowe i często niedostępne dla każdego skaliste wzniesienia, smakują tak samo dobrze?
Każda wyprawa jest fajna. Te łatwiejsze i trudniejsze przejścia. Jest jeszcze mnóstwo nieodkrytych szlaków, na które moje trochę już wysłużone buty, czekają!
Chyba jeszcze długo nie będzie dobrego ciasta :)
eM.