28 grudnia 2016

show must go on

Nie lubię bardzo końcówki roku. To taki czas, kiedy zdaje sobie sprawę, jak szybko i nieubłagalnie tyka zegar naszych codziennych zdarzeń. Jeszcze kilkanaście dni temu, w szale zakupów, świątecznych przygotowań i nieustannej gonitwy nie wiadomo za czym. Dziś z chronicznym poczuciem bezradności wobec upływu czasu. Na dodatek wszystkiego, od jakiegoś czasu towarzyszy mi Ostatnie rozdanie Pana Myśliwskiego, w którym temat pamięci staje się przewodnim monologiem głównego bohatera. I tak zeszły się dwie bardzo doskwierające mi rzeczy... pamięć i upływający czas. Każdy z nas chociaż na sekundę zatrzymuje swoje myśli w ostatnich dniach mijającego roku. Nie wiedzieć czemu, dokonujemy jakiś dziwnych podsumowań, jakby te dni miały być naszymi ostatnimi. A przecież przed nami nowy rok, może właśnie lepszy niż obecny? To jaki będzie zależy tylko od nas samych. Nikt i nic nie jest w stanie zaprogramować naszego działania. Szczęście nie spada z nieba niespodziewanie! Szczęście się wypracowuje:), tak przynajmniej zostało przyjęte. Co roku lista postanowień noworocznych jest ogromna, a potem okazuje się, że nawet ułamek procenta z tych pobożnych życzeń-obietnic, nie zostaje zrealizowana.. Po co więc sobie cokolwiek postanawiać? Czy nie wystarczy cieszyć się  posiadania szansy wejścia po raz n-ty w nowy rok? Możliwości spełniania się na co dzień? Z drugiej jednak strony, każde nowe postanowienie, jest swojego rodzaju celem, który zamierzamy osiągnąć. Sterem, który prowadzi nas w określoną, wybraną przez nas stronę. Fajnie mieć światełko w tunelu, gdzieś daleko. Krocząc choćby najwolniej, zbliżamy się do swoich planów i marzeń...
Czas poświąteczny generuje w mojej głowie niepojęte ilości myśli.  Jedną z frapujących mnie dość poważnie, jest fakt, że ubrania w mojej szafie, jak co roku, w przeciągu zaledwie trzech dni uległy skurczeniu. Myślę, że to jakaś świąteczna magia. Cóż będę solidnie pracować, co by urosły z powrotem do swoich pierwotnych rozmiarów:) Zajmę się tym jednak dopiero po ustaniu bólu głowy, spodziewanego pierwszego dnia dwa tysiące siedemnastego roku.
Zróbcie listę noworocznych postanowień. Dobrze jest mieć punkt zaczepienia!

Niech moc będzie z Wami.
eM.

17 grudnia 2016

fanatycy

Zaczęłam pisać post wczoraj, ale tak się jakoś poskładało, że zdecydowałam się zastosować ctrl+A+Delete. Jakoś nie bardzo mi się zdania składały w całość. Być może za sprawą nieco podwyższonego ciśnienia, które było efektem nagromadzonej we mnie złości na wydarzenia polityczne. A może dlatego, że wieczorem dowiedziałam się, jakoby boski Enrique miał występować w Krakowie! I mnie tam nie było!! Eh bożyszcze lat młodości, wspomnienie gimnazjalnych dyskotek i pierwszych miłości. Miałam prawo się zdenerwować ;)  Dzisiejszy ból głowy i zatok, które doskwierają mi co roku, niczym świąteczne przeboje, słyszane już pod koniec listopada, we wszystkich stacjach radiowych, przyćmił zdecydowanie piękny, wyżowy dzień. Pokrzyżował mi plany na niedzielną wycieczkę, toteż postanowiłam się zemścić. Wypiłam jakiś żółty proszek, który po rozpuszczeniu w wodzie, miał smak najgorszej trucizny świata. Ale mówili, że ma pomóc, więc dałam się przekonać. Potem okazało się, że zemściłam się i owszem, ale chyba na sobie samej, bo ból głowy zamienił się w ból kręgosłupa.. a skąd się wziął ? A no z pracy w pozycji póługiętej podczas dekoracji świątecznych pierniczków. Efekty poniżej:)



A żeby było już całkiem świątecznie to i choinka stanęła w domu. I tak sobie trwamy, Choinka, pierniczki i ja.

Świątecznie, pomimo słabego samopoczucia.
eM.

12 grudnia 2016

love on the brain

Żyjemy w takich czasach, że bardzo trudno jest się obyć bez mediów społecznościowych. Wiem.. Są tacy, których życie toczy się bardzo intensywnie i radośnie bez obecności wirtualnych znajomych, czy też wiedzy pt., która "gwiazda" tym razem w ciąży. Może wszystko zależy od tego, na ile chcemy być świadkami takowych zdarzeń lub na ile bez nich nie możemy się obejść. I tak trwamy sobie w dwóch równoległych światach, co lepsze powinniśmy ukłonić się nisko sobie samym, bo albo to takie proste żyć podwójnie, albo napływ informacji jest tak ogromny, że nawet nie trzeba zbyt wiele wysiłku, żeby stanąć w epicentrum tego galimatiasu.
Ale tak się zastanawiam, czy ludzie dzisiaj są tak bardzo słabi? Czy nie mają zbyt wiele wsparcia w osobach bliskich, że uciekają się do szukania pomocy wśród znanych, czasem mniej lubianych celebrytów. Przełączając kanały telewizyjne, widać okropnie silny napływ amerykańskich nurtów. Wszyscy stają się ekspertami od gotowania, co gorsza, każdy człowiek próbuje być psychologiem, lekarzem dusz zranionych, stąpających po ziemi śmiertelników. Najpierw jesteś stylistą twarzy ściankowych, których makijaż skutecznie odbija światła fleszy fotoreporterów, pragnących zedrzeć maski przybrane na tą konkretną okazję. Twoja rola ewoluuje, bo ubierając w kolorowe szmatki przypadkowych ludzi, starasz się uleczyć ich zranione dusze. Więc bardzo sprytnie podchodzisz, grzebiesz w środku, doszukując się coraz to śmielszych wyznań, na temat, jak to w życiu mi nie wyszło. I tak rośnie ilość edycji, bo napływa coraz więcej listów, coraz więcej twarzy chce stać się, jak miliony innych. To takie smutne, że wszyscy chcą dzisiaj być jacyś za cenę bycia takimi, jak reszta. Nie da się przecież być unikatem wystylizowanym przez kogoś, kto stylizuje miliony ludzi. Poniedziałkowe refleksje są bardzo głęboko sięgające. Może to za sprawą weekendu, albo poczucia, że świat zmierza w zła stronę. Oryginalność kieruje się w stronę przeciętności. Lepiej pracujmy nad sobą sami, bo tylko wtedy możemy powiedzieć, że mamy swój styl i swoje poglądy. Wiadomo powszechnie, że jędrny umysł to coś, co zdobi każdego człowieka najpiękniej jak się da.

Pogoda zmienna, jak nastroje kobiety ;)
z przymrużeniem oka eM.

10 grudnia 2016

szał niebieskich ciał

Sobota bardzo dobrym czasem na odpoczynek, szeroko rozumiany. Bo jakże wiele form relaksacji organizmów żywych na świecie :) Każda istota stąpająca twardo bądź miękko po ziemi, lubi po ciężkim 5 dniowym tygodniu pracy, po prostu odpocząć.
Ja zazwyczaj wpadam w jeszcze większy wir pracy. Nic na to nie poradzę, że nie lubię bardzo bezczynności. Staropolskim zwyczajem, porządkuje przestrzenie wokół mnie. Czasem pejzaże za oknem, nie pozwalają, nie wystawić nosa za drzwi. Kiedy grudniowe ciepłe i słoneczne dni, zapraszają na krótkie spacery, w otoczeniu zabiedzonych drzew i łąk, które z utęsknieniem czekają na pierwsze wiosenne podrygi, żal zmarnować takie zaproszenie. Człowiek ma coś w sobie w natury, albo może natura z człowieka. Bo przewijając klatki wykadrowanych oczami, fotografii otaczającego mnie świata, dostrzegam duże powiązanie, pomiędzy tym co dzieje się z nami, a tym jak przemienia się krajobraz. Może bujne, kipiące kolorami lato, jesień pełna soczystej czerwieni i żółci, są po to, żeby zimą, kiedy wszystko dookoła maluje się w białych, bądź szarych barwach, miało czas odpocząć. Tak, jak człowiek odpoczywa, po kilku dniach męczącej bądź co bądź pracy.
Spacer jest też po to, żeby można było wrócić do domu spokojnie, zaparzyć pyszną, mandarynkową herbatę i pomyśleć o czymś słodkim. Może to być słodka czekoladka, może to być słodka chwila, a może po prostu pomysł na słodkie wypieki, co by w niedzielne, leniwe popołudnie było czym połechtać podniebienie. I tak właśnie rodzą się najlepsze przepisy, które odchodzą gdzieś w niepamięć. Kto by tam zapisywał proporcje i składniki dodane do ciasta...
Zrobiłam podwójnie przekładany placek czekoladowo- cynamonowo- bananowy, z  nutką kwaskowatej porzeczki. Wiem.. ciężko sobie to wyobrazić, sama jak przysiadłam na chwile i się zastanowiłam co wymyśliłam, doznałam lekkiego zniesmaczenia. Ale przyznam, że tak, jak w pisaniu książek, wierszy czy robieniu dobrych fotografii, niezbędne jest coś w rodzaju wyczucia, natchnienia, czy jak to tam zwą.. tak samo podczas wytwarzania słodkich wypieków, zdarza się pomysł jeden na milion, trafiony w dziesiątkę. No i wyszło małe cudo. Bardzo smaczne. Mówią, że nic dwa razy się nie zdarza, ale może kiedyś uda mi się powtórzyć jeszcze raz ten smak.

Dołączam dowód w sprawie. Nie wiem czy widać ten smak ;)
eM.




08 grudnia 2016

wash your face

W czym tkwi siła naszego spojrzenia w głąb siebie? A no w tym, że czasem staramy się być mniej lub bardziej krytyczni wobec swoich zachowań. Wykonując co dzień swoje obowiązki, związane czy to z pracą, pasją, czy też rodziną, nie zawracamy sobie głowy faktem, jaka bardzo wchodzimy w pewne związki. I nie mówię tu o związkach, jako relacji międzyludzkich. Wiązać możemy się także poprzez rutynowe prace dnia codziennego. Czasami siadamy i analizujemy ile wysiłku i zaangażowania kosztuje każdego z nas, bycie tu i teraz. Wirując dwadzieścia cztery godziny na dobę w kole fortuny, jakim możemy z pełną świadomością nazwać swoje życie, pasuje czasem choć na chwilę wcisnąć pauzę. Po to żeby doświadczyć czegoś w rodzaju zauroczenia. Zauroczenia tym, że dajemy radę, że nam się chce, że mimo czasem złych zbiegów okoliczności, wychodzimy na prostą. Sinusoida humorów, rysowana postępowaniem każdego z nas, jest w całej swej rozpiętości nacechowana olbrzymią ilością kolorów. Bo takie ma być nasze życie.. Kolorowe. Czarno-biały świat jest trudny do zniesienia..
Zachciało mi się napisać coś w stylu zaduma nad codziennością, bo zderzając się z pewnego rodzaju zniechęceniem i jakimś takim marazmem życia, staram się wycisnąć z każdej dyskusji, w której mam okazję uczestniczyć, jakiś sensowny wniosek. I jedyne co mi przychodzi do głowy, to, że ludzie dzisiaj jedząc życie dużymi łyżkami, dławią się w swoich wyolbrzymionych oczekiwaniach od świata i życia. Tymczasem potrzeba nam tak niewiele.... 

Szklanka jest zawsze do połowy pełna. I dobrze, że się nie przelewa, bo to już byłaby oznaka, że jesteśmy stratni :)


Chyba zostanę filozofem ;)
eM.

05 grudnia 2016

All I want for Chrismtas is You

Dwa dni temu, spożywając jak co dzień w pracy, wyczekane od rana, drugie śniadanie, niemalże doznałam szoku, kiedy z radyjka stojącego na starej, ruskiej lodówce, dobiegły mnie dźwięki zimowo-świątecznego szlagieru, w wykonaniu Mariah Carey. Może to zabieganie dnia codziennego, a może po prostu zwyczajne zaspanie sprawiło, że prawie podskoczyłam ze zdziwienia, że to już?!!!  Radości nie było końca, ba! te jakże urokliwe nutki chodziły za mną przez cały dzień. Pomyślałam sobie, że znowu przyszła pora na coroczne wypieki świąteczne. Nie zastanawiając się długo, postanowiłam przygotować ciasto dojrzewające na świąteczny piernik staropolski. Teraz leżakuje i dochodzi do swojej wyśmienitej formy. Aura za oknem, wystawy sklepowe i data w kalendarzu, kazały też poczynić kroki, w celu poczęstowania Mikołaja jakiś smacznym kąskiem. On już wie, wręcz czeka na małe co nieco. Jesteśmy tak umówieni, że ja robię mu słodkie babeczki lub inne smakołyki, on za to raczy mnie jakąś miłą niespodzianką, w postaci drobnostki. Może wydawać się Wam, że drobnostka to tak niewiele, ale szczerze.. mnie to wystarcza. Już sama dawka pozytywnej energii, która towarzyszy mi w kuchni podczas ucierania ciasta, wypiekania i zdobienia  kolorowych, zimowych muffinek, jest tak ogromna, że z niecierpliwością oczekuje zjawienia się starego Przyjaciela. Wszystko byłoby takie proste, ale właśnie! Ten stary i przebiegły TYP, robi mi psikusa! Dobrze wie, że ilość pyszności, jaką mu zostawię jest spora, więc zawsze wpada do mnie na końcu swojej krętej i długiej trasy. Ja jako, że jestem przeogromnym śpiochem, nigdy, ale to nigdy nie doczekuje jego przyjścia. I tak się mijamy co roku, ja i Mikołaj. Jesteśmy sobie pisani, a spotkać się nie możemy.. Cóż.. nie pozostaje mi nic innego, jak uchylić dziś okno, troszkę pomarznąć w nocy i rankiem skoro świt, cieszyć się faktem, że znowu zostawił jedynie okruszki :)

Santa Claus is coming....




eM.

03 grudnia 2016

Czas nas uczy pogody

Obudziłam się dzisiaj wyjątkowo wcześnie. Nie wiem, czy to kwestia dobrego snu, czy może straszne wietrzysko za oknem, spowodowało, że nie potrzebowałam, jak zwykle, prawie 9h do dobrego samopoczucia dnia następnego.
Ostatnie dni muszę zaliczyć do tych z serii " dzień na wysokich obrotach".  Czasami czuję się jak robot kuchenny, który od nadmiernej ilości ucieranych mas i ciast, przegrzewa się i zaczyna pokazywać swoje pazurki.. Na szczęście wystarczy dosłownie chwila odpoczynku, czasem łyk dobrej kawy i zaraz chęci i siła do pracy wracają. Niemniej jednak, wirując w kołowrotku zajęć, z jakimi przyszło się mi zmierzyć, dopadła mnie kolejna refleksja z cyklu "coś o życiu". Bo jakże to ważne mieć poczucie, że jest w życiu, ktoś w rodzaju kofeiny. Kto czasem, gdy to konieczne, nie będzie pytał, w czym jest problem, albo dlaczego nasza mina jest taka, a nie inna, tylko zwyczajnie zamieni się w jasnowidza i wyciągnie pomocną dłoń. Pozwólmy sobie i każdemu, kto znajduje się w zasięgu naszego promieniowania, czy to dobrą czy złą energią, być czasami słabymi istotami. Nie każdy przecież dzień musi być na sto procent i nie każdy uśmiech musi mieć radosne spojrzenie...
Tyle z refleksji! Tak na koniec powiem , że mimo wszystko okropnie lubię ten cały kuchenny zawrót głowy :) To taki czas, kiedy istota tak jak ja, czyli o bardzo, ale to bardzo czarno - białym  spojrzeniu na świat , czuje, że robi coś pożytecznego.
Najważniejsze to ponoć czerpać radość z tego co się robi!

Ot co, refleksyjna sobota ;)
eM

Poniżej zdjęcie TaRtY CyTRYnowej:) wersja number TWO ( nie byłabym sobą, gdybym nie zmodyfikowała wersji number ONE )







01 grudnia 2016

Winter is back

Przyszedł grudzień! I nagle, wraz z każdym kolejnym, spadającym płatkiem śniegu, wszyscy przybierają weselsze miny. Czy to ujemne temperatury działają tak na ludzi? Czy może świadomość upływającego czasu  oraz zbliżającego się Nowego Roku sprawiają, że w powietrzu unosi się dobra aura ?
Ostatni miesiąc roku, w dwunastostronicowej powieści o życiu każdego z nas, to taka wisienka na torcie. Każdy przecież zdaje sobie sprawę z tego, że kiedyś nadejdzie ta chwila, by ją skonsumować, ale pozostając pod wrażeniem doznań kubków smakowych kilku poprzednich kęsów, zresztą równie smacznych, staramy się odłożyć ten moment, jak najdłużej się da.
Taki właśnie jest grudzień...
Może warto ciekawie zakończyć ten rok?...
Dołączam zdjęcie z godzin wczesno porannych, kiedy klimat za oknem był bardziej zimowy, niż ten, który mam w tej chwili.


Mroźnie i z uśmiechem :)
eM.