06 września 2020

Za mgłą

Minął dokładnie tydzień, od kiedy przygoda z Głównym Szlakiem Beskidzkim dobiegła końca. Cztery tygodnie temu, pełna niepewności i strachu ruszałam w najlepszą - dziś już wiem- przygodę życia. Myśl, żeby zmierzyć się z sumą 22 000 przewyższeń podczas przemierzania 500km, zakiełkowała we mnie dość dawno. Zatarła się ta data w pamięci. I choć nie wiem skąd ten pomysł i dlaczego właśnie ta droga, to dzisiaj znam odpowiedź na wiele pytań, które znajdowały się głęboko w czeluściach umysłu. 
GSB w blokach startowych to wielkie logistyczne przedsięwzięcie. Trzeba pomyśleć o wszystkim. Zaczynając od tego co na siebie ubierzemy, w deszczu i w słońcu, kończąc na tym, że codziennie mierzymy się z własnymi ograniczeniami choćby w postaci zarzucania na plecy 12kg plecaka, a sił z dnia na dzień coraz mniej. Początki bywają trudne. Euforia i ekscytacja przy znaku z kropką w Ustroniu maleją wraz z rosnącą liczbą kilometrów i wysokości nad poziomem morza. Plecak zdaje się być, jak największa kula u nogi, chociaż tak właściwie plecy targają go coraz to wyżej. One tez podziękują w swoim czasie, za wszystkie niedogodności chwil, jakie musiały za nas udźwignąć. I tak uśmiech i radość zamieniają się w znak zapytania, który swoją wielkością drąży nieustannie w głowie myśl "PO CO?" To pytanie wraca jak bumerang przy każdej słabszej chwili. I choć było ich niewiele, to właśnie te pozwoliły znaleźć odpowiedz na nurtujące pytanie "PO CO?" Dzisiaj z perspektywy czasu, kiedy przed oczami jedynie migawki pięknych pejzaży, a w pamięci zapach kipiącego wiejskiego lata, mogę przyznać, że była to najlepsza przygoda życia, która przydarzyła się mi na własne życzenie. I choć czasu minęło już sporo, to emocje i wrażenia tamtych chwil siedzą gdzieś głęboko w sercu. Mam nieodparte wrażenie, że wewnętrznie jestem urodzonym wędrowcem. Pamiętam, że bardzo dawno temu, kiedy jeszcze chęć przelewania własnych myśli na papier wirtualny, buzowała we mnie co dnia- pisałam na tych stronach, że słowo droga, w jakiś nieokreślony sposób mnie definiuje. Lubię wędrówkę, lubię wysiłek, który trzeba włożyć, żeby ją pokonać. To mistyczne i bardzo oczyszczające doświadczenie. Pozwala uświadomić sobie, że natura jest wielkim smokiem, z którym musimy się zmierzyć. Walka czasem jest bardzo trudna, co nie znaczy, że nie daje radości i wielkiej satysfakcji. To przecież udowodnione naukowo, że im więcej wysiłku i pracy w cos musimy włożyć, tym bardziej satysfakcjonuje nas smak zwycięstwa.  O GSB można by pisać i mówić w nieskończoność. Czas pędzi nieubłaganie, a w głowie nadal retrospekcje sierpniowych dni wędrówki. Może to radość z pokonania najdłuższego wytyczonego w Polsce Szlaku, a może po prostu przekonanie, że wszystko w życiu jest do przejścia. Tylko nasza głowa nas ogranicza. Podejście do wyzwania jest kluczem do sukcesu.  Od samego początku, przy kiełkowaniu myśli o przejściu GSB, założenie było takie, że CHCĘ, a nie MUSZĘ to przejść.  I to chyba był klucz do sukcesu. Pomijam fakt, że jestem z tych co albo grubo albo wcale, czyli przejście jakiegoś tam odcinka, bądź połowy szlaku, w ogóle nie wchodziło w grę. Szykuje się na wyprawę 500km. Jeśli dam radę - to super. Jeśli nie- trudno. Okazało się, że z każdym kolejnym kilometrem, podobało mi się coraz bardziej. Im więcej wysiłku, energii w danym dniu trzeba było włożyć w maszerowanie, tym lepiej. Człowiek sobie udowadnia, że jest jak maszyna. Wystarczy odpalić i ona sama gna. 
Mogłabym tak pisać epopeje o GSB. O tym jakie to niesamowite emocje, jakich cudownych ludzi spotyka się wędrując. Każdy z nich wybrał ten szlak, bo ma jakiś cel- jaki?, wie tylko on sam. O tym, że obcowanie z bieszczadzkim lasem w bardzo mglisty i deszczowy dzień bywa mroczne. Człowiek sprawdza swoją psychikę. Siebie sprawdza. I o tym, że Beskid Niski, wcale nie jest niski. Ze wybierają go jedynie koneserzy obcowania z naturą. Mogłabym też zrobić ranking schronisk i na ostatnim miejscu umieścić to na Turbaczu, za jego komercyjność i fatalne warunki do spania - impreza całonocna i głośne wrzaski nie pozwoliły zmrużyć okna nawet na chwilę. Już nie wspomnę o wspaniałej i przeszywającej ciszy lasu, którego brzmienie gra w uszach do dziś. To niesamowite ile dźwięków otacza nas w miastach. Dopiero las i  jego cisza uświadomiła mi, że głowa w codziennym życiu nie ma chwili wytchnienia. Nasz mózg nie odpoczywa. Mogłabym tak wymieniać, ale żadne słowo, żadne zdjęcie nawet to najpiękniejsze, nie odda emocji, wrażeń i tego wszystkiego co zostaje w sercu po takiej wędrówce. Polecam zapakować plecak, ubrać wygodne buty i ruszyć. Możesz być pewny, że nic nie będzie już takie, jak dawniej. 
Na koniec zdjęcie. Jest na nim radość i wielkie szczęście, że udało się osiągnąć cel. Ale ilość emocji, które były gdzieś w środku jest nie do opisania. I choć bije z niego pozytywna energia, to wiem, że spojrzenie w górę podczas podrzucania tego plecaka, miało w sobie nutkę niedowierzania i smutku, że ta przygoda i wędrówka już się skończyła.  


To dopiero początek ...

eM. 


06 sierpnia 2019

vulture, vulture

Góry i jedzenie, to dwa słowa, które opisują mnie niemalże w stu procentach. Jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć, a ja zaraz po nich. Pewnie gdyby nie góry, toczyłabym się dzisiaj, jak wielka śniegowa kula. Nie mogłabym też przemierzać kilometrów, gdyby nie moje małe wojenki w kuchni.
I choć co prawda nie odkrywam Ameryki i nie zawracam Wisły kijkiem, to czasem zdarzy się mi debiutować na kuchennej arenie. 
Tak było tym razem. Nie wiem jak, dlaczego i z jakim zamysłem podjęłam się zrobienia tych drożdżówek, ale uśmiecham się do siebie po ich wykonaniu. 
Obiecałam sobie, że wraz z nadejściem sierpniowych wieczorów, moje nogi zostaną uzbrojone w obuwie sportowe, żebym mogła wrócić na biegowe ścieżki. Wiem, chciałam uśpić wyrzuty sumienia i choć trochę oszukać odbicie w lustrze, ale dotarłam do tej pory jedynie do kuchni i to w dodatku bez butów.. 
Cóż... 

Ktoś może skorzysta dzięki mojemu wrodzonemu lenistwu. Przepis na drożdżówki z serem poniżej:

Składniki:

Ciasto:
70g drożdży
120 g cukru
250 g mleka
600 g mąki
1 jajko
1 żółtko
5 łyżek oleju
1 łyżeczka soli
1 jajko do posmarowania drożdżówek (przed włożeniem do piekarnika)

Masa serowa:
500 g sera białego
2 żółtka
cukier waniliowy
6 łyżek cukru

Ser + żółtka + cukier (waniliowy +zywkły) wymieszać, najlepiej mikserem na gładką masę.

Wykonanie:

Drożdże, cukier i mleko wymieszać i lekko podgrzać. Dodać jaja, mąkę, sól, i olej - wyrabiać ciasto. Ciasto wychodzi dosyć luźne, można podsypać sobie mąką.
Podzielić na dwie części. rozwałkować każdą część, posmarować masą serową. Zwinąć jak roladę i pokroić na grube plastry. Tak przygotowane drożdżówki poukładać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Zostawić na 20 minut, żeby urosły. Następnie posmarować roztrzepanym jajem. Włożyć do piekarnika rozgrzanego do 180 ºC  na ok 20-30 minut.

:)
Łapcie smaka! :P
eM


01 sierpnia 2019

sanatorium

Lata świetności mam już za sobą. Wymiar tego niepoczytnego bloga ewoluował we wszystkich możliwych kierunkach. Zaczynałam jako słodka kuchta, która chciała opowiadać o wszystkim i o niczym. Miał być bałagan literacki, a okazało się, że grafomańskie zapędy doprowadziły do bałaganu w głowie. Leczę się  autoironiczną autoterapią, można rzec... Potem przyszły czasy kulinarnych przechwałek. Miód malina, cukier lukier, sernik piernik, czekoladka i takie tam. Dobrze mi szło, bo chyba urodziłam się z cukrem we krwi. Wypiekanie sprawia wiele radości. Odstresowuje, pomaga w przemyślaniu pewnych rzeczy.. i wszystko super, kiedy tylko potem nie zjada się swoich kulinarnych "arcydzieł". 
Połowa wakacji za nami.. Za szybko tyka ten zegar. Gdyby można było zatrzymać choć kilka chwil. Nie wiem, jak Wam, ale mnie lipiec minął, jak pstryknięcie palcem. Może to za sprawą włoskiego zamieszania. Dużo było radości, dużo śmiechu, dobrej energii i magicznych chwil, które zostają gdzieś w sercu. 
Dawno mnie tu nie było. To zdanie, jak mantra powtarza się na tym blogu. W tym roku bardzo niewiele zapisanych słów. Wiele godzin w kuchni, odkrywanie nowych smaków, nowych wymiarów. Stary - nowy lęk wysokości. 
Będę niepoprawna politycznie, ale czekam nadal na upały, których tak mało, w tym wakacyjnym sezonie :)

Jagodzianki niedługo!

eM. 

20 kwietnia 2019

Zbiór

Dzień dobry słoneczna soboto!
Chciałam się z Wami podzielić przepisem na pasztet warzywny w świątecznym wydaniu. Żeby nie było, że spod mojej ręki wychodzą jedynie słodkości.. :)
Szczerze się przyznam, że pomysł zrodził się i był "szyty" na bieżąco. Wyszło jednak bardzo smacznie, dlatego postanowiłam oddać przepis w Wasze ręce.

Składniki:

1 cukinia
2 papryki czerwone
500 g pieczarek
1 puszka groszku konserwowego
2 ząbki czosnku
1 cebula czerwona
1 szklanka kaszy bulgur
natka pietruszki
sól
pieprz
papryka chili
4 jajka

Przygotowanie: 

Paprykę, cebulę, cukinię oraz pieczarki pokroić w kostkę i podsmażyć na patelni. Przełożyć do blendera lub innego robota miksującego. Zmiksować na drobne kawałeczki. Dodać groszek konserwowy, kaszę bulgur, czosnek drobno posiekany, pietruszkę posiekaną, przyprawy (pieprz, sól, odrobinę papryki chili). wymieszać dokładnie.
Oddzielić białka od żółtek. Ubić z nich pianę i dodać do masy warzywnej, delikatnie mieszając, tak aby nie zrobiła się wodna konsystencja. Tak przygotowaną masę przełożyć do foremki keksowej, wyłożonej papierem do pieczenia. 
Piec w temperaturze 200℃ przez ok. 60 minut.

Po upieczeniu pozostawić w foremce do całkowitego wystudzenia. 
Pasztet jest bardzo lekki, może się kruszyć podczas krojenia. 

Uwaga! Jeśli ktoś woli gładkie konsystencję należy wszystko zmiksować na jednolitą masę. Należy wówczas dodać trochę więcej kaszy, żeby konsystencja była zwarta. 

Wyszedł naprawdę bardzo smaczny i pikantny. 

Efekty poniżej!

Smacznego!! :)
eM.



19 kwietnia 2019

Kiedy śnisz

Dobiegam do mety moich wyrzeczeń słodyczowych i muszę się pochwalić, że tym razem jestem zwycięzcą. Tak jak obiecałam już dawno temu, będą posty z przepisami. Oto jeden z nich. Będę dawkować, żebyście nie mieli przesytu. 

Dzisiaj z racji nadchodzących dni obżarstwa - Baba świąteczna. 
W nieco innym wydaniu, bo drożdżowa, francuska Savarin. Przepis poniżej i zdjęcie, na dowód tego, że się udaje.

Składniki:

Ciasto: 

2 szklanki mąki  (300g)
– 2 dag świeżych drożdży 
– 100 ml mleka
– 3 łyżki cukru
– 4 jajka
– 1/5 łyżeczki soli
– 120 g rozpuszczonego, niegorącego masła

Drożdże + łyżeczka cukru+ łyżeczka mąki+ mleko (ciepłe, ale nie gorące) wymieszać i zostawić do wyrośnięcia (ok. 15min). Dodać mąkę przesianą przez sito, cukier, sól, jajka - wyrabiać przez około 10-15min. Następnie dodać masło rozpuszczone i wyrabiać przez kolejne 10min. 
Uwaga! Ciasto będzie luźne, będzie miało płynną konsystencję, ale tak właśnie ma być. 
Pozostawić ciasto do wyrośnięcia - aż podwoi swoją objętość. Następnie przełożyć do formy i znowu pozostawić do wyrośnięcia (aż podwoi swoją objętość).
Nagrzać piekarnik do 170℃, piec babkę przez 30-40 min. 

Syrop: 

- 0,5 l wody
– 3/4 szklanki cukru (140 g)
– sok z całej cytryny
– 4 łyżki rumu

Do rondla wlać wodę - zagotować, do gorącej wody dodać cukier, sok z cytryny i rum, gotować przez kilka minut bez mieszania. Kiedy niewielka ilość wody odparuje, można gorącym syropem polewać babę. 
Uwaga! Zasada jest taka, że polewamy zimną babę gorącym syropem, albo gorącą babę zimnym syropem. Baba jest lekka i nieco sucha, dlatego śmiało możemy ją mocno naponczować. 

Mi wyszła taka!



Gwarantuje, że smakuje wyśmienicie. Spróbujcie zrobić :) 

P.s Jutro kolejne przepisy ;)  

eM.





27 marca 2019

dwa ognie

Już od jakiegoś czasu, kiełkuje we mnie myśl napisania tutaj kilku zdań. Nie było mnie chwilę, wiem.. Dzień dobry. Przesilenie wiosenne skutecznie wytrąca mnie z równowagi życia, którą złapałam jakiś czas temu. Wszystko OK, tylko czasem gubię ścieżki. Jak już wiecie, szerokim łukiem omijam kuchnię. Nie wiem co mną powoduje, ale wcale nie narzekam na brak kuchennych zajęć. 
Przewijam czasem taśmę, zerkając nieśmiało do starych postów i myślę sobie, że dużo było smakowitych kąsków, ślinka cieknie, szczególnie że postanowiłam powalczyć ze swoim nałogiem słodyczowym. Nie jest to łatwe, ale jeszcze! jestem na prowadzeniu. Chyba nie taki kiepski ze mnie wojownik, jak mi się wydawało. 
Chciałabym napisać dużo, ale myślę sobie, że to zbyteczne. 
Otwierałam laptopa z nadzieją i radością, że swoim grafomańskim zapędem, narysuje tu dziś wiele ciekawych form, ale wszystko jest ulotne w życiu. 


eM.

Obiecuję, że na święta pojawią się nowości słodkości ;) ( z przepisami!)