27 lutego 2017

You're the one that I want

Marna ze mnie kucharzyna.
Przyszła wiosna za oknem. Słońce coraz częściej próbuje pokazać, kto tu rządzi! Niebo zrobiło się dziwnie niebieskie, a drzewa jakby jeszcze nieco speszone śmiałością pozostałych obiektów, nie uchylają nawet rąbka tajemnicy, związanej z zielonością swych nowych pędów.
Zrobiłam jakieś dziwactwa, w postaci owsianych ciasteczek. Nie był to mój debiut w tym wykonaniu, ale przyznam szczerze, że efekty, które poniżej zamieszczam, w postaci fotorelacji, plasują mnie chyba na najniższym szczeblu kuchennych osiągnięć.
Nie wyglądają zachęcająco. Powiem nawet, że swym wyglądem odpychają potencjalnych zjadaczy słodkich wypieków. Należę jednak do tych śmiałków, którzy zawsze próbują tego co wyciągną z piekarnika, nawet jeśli miałoby to wiązać się z ostatnią szansą testowania. Ani chwilę więc, nie wahałam się spróbować, cóż to takiego smakowo. Jak odbierają ten niesmacznie wyglądający wynalazek, moje kubki smakowe, które jakby nie było, są troszkę wyczulone na słodkie wypieki.
Trochę siebie zaskoczyłam. Są zjadliwe, lekko słodkie, z dość wyraźnie wyczuwalną nutą bananową.

Ze Słodkiej Kuchty niewiele już chyba zostało, patrząc na wizualne efekty prezentowanych "dzieł". Za to miano eksperymentatora, przywłaszczam sobie na stałe. W końcu, bez walki nie ma postępu...
Będę więc walczyć nadal, na polu kuchennego blatu, w upiornych warunkach piekarnikowych temperatur.

Nie ma rzeczy niemożliwych. Następne będą lepsze ;)

eM.




25 lutego 2017

iron sky

Nie wiesz jak się czuję. Wcale nie jestem dzielna. Ale jakoś muszę sobie radzić, nie mam wyboru.

Nie mam.

eM.

23 lutego 2017

wasting my young years

Tłustość czwartku doskwiera swym ciężarem pod koniec dnia. Jeśli dobrze przeanalizować wszystko, co złożyło się na ucisk umiejscowiony wszędzie, bo dokładnej lokalizacji podać nie mogę, to okazałoby się, że to nie tylko pączki, ale też wiele innych dolegliwości.
Gdyby tak dało się wyłączyć myślenie. Wcisnąć jeden magiczny przycisk, za pomocą którego myśli stają się na chwile niewidoczne dla umysłu. Wsłuchuje się w dzięki grupy London Grammar. Nasuwa się znowu niechciana myśl, że już sam głos wokalistki napawa, swego rodzaju melancholią. Chyba mam skłonności do dobijania samej siebie. Nie dość, że dzień dziwny, to jeszcze intuicyjnie załączam melodie, które zamiast dodać otuchy, rozwalają system od samego środka..
Hektolitry zielonej herbaty i katorżnicze ćwiczenia, nie dały rady mojej głowie.

Może taki właśnie ma być ten dzień....

eM.

20 lutego 2017

w trawie

Dawno temu, wśród moich wypocin na tej stronie, znalazł się też post, w którym wspominałam o wyprawie zimowej. Może nie był to szczyt osiągnięć, ale udało się zrealizować wyjście w zimowej scenerii. Ostatni czas, jest nieustanną walką o każdą minutę swego czasu. Nie mogę powiedzieć, że jestem ofiarą w tej walce, bo nawet całkiem dobrze mi idzie. Udało się więc, wysupłać jeden zgrabny dzień. Była nim niedziela. Nogi poniosły same. Kiedy obudziłam się, w ten niedzielny poranek, z myślą, że już lada moment wyjdę z domu, by ruszyć przed siebie, nie spodziewałam się, że ta wycieczka, będzie tak bardzo relaksująca dla mnie. I mimo, że niemal 20km w nogach zostało, był pot i zmęczenie, to reset w głowie, jaki dostaje się od wszechobecnej ciszy lasu, jest niezastąpionym lekarstwem na wszystko.

Delikatna fotorelacja z wyprawy.
Na zdjęciach : Agnieszka- towarzyszka wyprawy, która nieustannie prowadziła walkę z ciszą.
Ja, czyli znana niektórym, jako "słodka kuchta", starałam się uchwycić na zdjęciach tamte piękne momenty.
No i oczywiście niezastąpiona, jedyna w sowim rodzaju, przeszywająca mnie do szpiku kości, napawając radością i uśmiechem - przyroda!















Życzę sobie więcej takich odreagowań dni codziennych.

eM.

16 lutego 2017

królowa śniegu

Piętnastego lutego, roku dwa tysiące siedemnastego, zawitała w mych progach umysłu wiosna!
Nawet nie wiem, jak to się stało, że w tym całym natłoku zdarzeń ostatnich tygodni, niespodziewanie wręcz, pojawił się pierwszy wiosenny promyk słońca! Bardzo to miłe uczucie, kiedy przemierzając, na dość wysokich obrotach swoich możliwości, kolejne kilometry zdarzeń, człowiek nagle poczuje to przyjemne muśnięcie słońca.
Odkryłam dzisiaj, że czas, wpływa bardzo na to, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Zdążając dziś pośpiesznie do pracy, w godzinach wczesno porannych lub dla niektórych późnonocnych ( jak mawiają punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, w tym wypadku leżenia), przebiegła przez moją głowę szybka, mimo wszystko dająca się zapamiętać myśl, że jeszcze do niedawna, pokonując tę samą trasę co zwykle, w godzinach tych samych co dziś, moje odczucie przyjemności, było daleko odbiegające od dzisiejszego! Nie wiem, czy to widoczność, wyostrzona przez wcześniejszą porę wschodzenia słońca, czy może wschód słońca w mojej głowie, dał mi to, jakże ciekawe i rzadko spotykane uczucie wewnętrznego spokoju. Kiedy życie nabiera tempa, jak ruch na drodze expressowej i człowiek znajdzie chwilę, żeby złapać refleksję w biegu, to okazuje się, że najcenniejsze są pojedyncze sekundy wydarzeń.
Myśl człowieku okruszynami czasu! Doceń wszystko co uderza w Ciebie, w tym nieokiełznanym kosmosie codzienności. Jest pięknie! To takie miłe uczucie, kiedy o szóstej trzydzieści rano, udając się do pracy, na twarzy pojawi się uśmiech, bo zdajesz sobie sprawę, że lato coraz bliżej i powietrze pachnie też jakoś wyjątkowo!
Chyba dawno nie byłam tak bardzo zmęczonym człowiekiem. Nic jednak nie rekompensuje zmęczenia bardziej, jak świadomość, że spowodowane jest tym, że jesteś człowieku bardzo potrzebny. Potrzebny jest każdy mały gest, jaki robisz lub zrobisz dla kogoś, kto jest obok Ciebie.

Z tej całej euforii egzystencjalnej, poczyniłam małe kroki taneczne w kuchni. Wyszła beza. Może nie jest idealna, ale któż powiedział, że nieidealna beza, nie może być bardzo smaczną bezą!
Więc polecam się!
Krucha, słodziutka, z kremem mascarpone, oprószona kakao! :)


eM.

12 lutego 2017

how deep is your love

Jedyne o czym marzę w ostatnim czasie, to podróż na bezludną wyspę. Bo czasem jest tak, że lepiej żeby nie było... I człowiek musi walczyć. Walczyć o każdą sekundę swojego życia. Kilka ostatnich tygodni to nieustanne towarzystwo relanium, w muzycznej postaci Blue October. Szczególnie kojące dla mnie działanie, mają nagrania z koncertu w Texas. Grupa ta jest przykładem zespołu, który wyśpiewuje swoje wnętrze.  Wśród dzisiejszych, muzycznych zgliszczy liryki, muszę przyznać, że są to dźwięki, które można odtwarzać non stop. Może nastrój  ichniejszego grania, tak bardzo wpasował się w moje obecne nastroje, a może po prostu mam duszę, która leczy się jedynie, kiedy dostaje jeszcze mocniej, niż może się spodziewać? Jakby nie było, im więcej dostajesz po tyłku tym więcej możesz znieść. 
Siedzę w autobusie znanej linii, przewożącej masy studentów do stolicy Małopolski. Oczekując na start podróży, spoglądam za okno.  Widząc wylewający się wręcz tłum, świeżo upieczonych studentów, wybiegających pospiesznie, by czym prędzej zjawić się w domowych progach, z tęsknotą myślę o tamtych dniach. Kiedy samemu wracając okazjonalnie na weekend w domowe ognisko, człowiek prawie gubił buty z prędkości. Wszystko w życiu przemija. Dawne byty i rzeczy stają się wspomnieniem, a teraźniejszość skazuje nas na akceptację tego, z czym przyszło nam się zmierzyć. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że stan obecny, kiedyś będzie tylko wspomnieniem - lepszym bądź gorszym. Gromadźmy w sobie dużo dobrych emocji, by było z czego czerpać, kiedy nadejdzie czas.

Keep smile. Dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem.



P.S Nie będzie długich postów, bo wciąż szukam dni tygodnia.
P.P.S Serduszka z masy solnej. Made by M&K ;)

eM.