Marna ze mnie kucharzyna.
Przyszła wiosna za oknem. Słońce coraz częściej próbuje pokazać, kto tu rządzi! Niebo zrobiło się dziwnie niebieskie, a drzewa jakby jeszcze nieco speszone śmiałością pozostałych obiektów, nie uchylają nawet rąbka tajemnicy, związanej z zielonością swych nowych pędów.
Przyszła wiosna za oknem. Słońce coraz częściej próbuje pokazać, kto tu rządzi! Niebo zrobiło się dziwnie niebieskie, a drzewa jakby jeszcze nieco speszone śmiałością pozostałych obiektów, nie uchylają nawet rąbka tajemnicy, związanej z zielonością swych nowych pędów.
Zrobiłam jakieś dziwactwa, w postaci owsianych ciasteczek. Nie był to mój debiut w tym wykonaniu, ale przyznam szczerze, że efekty, które poniżej zamieszczam, w postaci fotorelacji, plasują mnie chyba na najniższym szczeblu kuchennych osiągnięć.
Nie wyglądają zachęcająco. Powiem nawet, że swym wyglądem odpychają potencjalnych zjadaczy słodkich wypieków. Należę jednak do tych śmiałków, którzy zawsze próbują tego co wyciągną z piekarnika, nawet jeśli miałoby to wiązać się z ostatnią szansą testowania. Ani chwilę więc, nie wahałam się spróbować, cóż to takiego smakowo. Jak odbierają ten niesmacznie wyglądający wynalazek, moje kubki smakowe, które jakby nie było, są troszkę wyczulone na słodkie wypieki.
Trochę siebie zaskoczyłam. Są zjadliwe, lekko słodkie, z dość wyraźnie wyczuwalną nutą bananową.
Ze Słodkiej Kuchty niewiele już chyba zostało, patrząc na wizualne efekty prezentowanych "dzieł". Za to miano eksperymentatora, przywłaszczam sobie na stałe. W końcu, bez walki nie ma postępu...
Będę więc walczyć nadal, na polu kuchennego blatu, w upiornych warunkach piekarnikowych temperatur.
Nie ma rzeczy niemożliwych. Następne będą lepsze ;)
eM.